Duchowe pielgrzymowanie Duchowość PPAG 2024

Konferencja VII/ PPAG 2024


Dzień siódmy
Droga na Golgotę – Matka Bolesna
Jestem zdeterminowany i pełen zapału. Mam spakowany
plecak, dobre towarzystwo obok. Dzielnie idę od rana. Pierwsze

kroki były łatwe. Jednak im dłużej idę, tym jest mi trudniej. Cza-
sem myślą wracam do domu…

Zastanawiam się, czy warto było podjąć ryzyko pielgrzy-
miego szlaku. Chwilami jest bardzo wymagająco, dramat. Zwłasz-
cza gdy na postojach widzę przeciążone kolana, obolałe nogi, sto-
py całe w bąblach. No ale cóż, nie ma co się poddawać. Przecież w

sercu nadal się tli iskierka nadziei, a każda trudność sprawia, że
staję się silniejszy.

Święty Jan, który był świadkiem śmierci Jezusa, nie opisu-
je cierpienia jako dramatu Maryi. Nie mówi o próbach pocieszania

Jezusa. Zauważa jedynie, że wraz z innymi kobietami „stała” pod

krzyżem. Matka Bolesna jest niezrównanym przykładem matczy-
nej miłości, która przenika tajemnicę cierpienia i ofiary, cierpienia

i miłości. Jest Matką o zranionym sercu. Wpatrując się w Jej po-

stać stojącą pod krzyżem, doświadczamy głębokości Jej serca,

które zostało przeniknięte mieczem boleści. To właśnie w tej chwi-
li Maryja staje się symbolem miłości bezwarunkowej, która jest

gotowa podjąć największą ofiarę dla dobra swojego dziecka i dla
zbawienia świata.

Jednocześnie wraz z Maryją doświadczamy radości poran-
ka zmartwychwstania. Jej wiara nie była ograniczona do chwili

śmierci Jezusa, ale obejmowała również wiarę w obietnicę zmar-
twychwstania.

Ostatecznie, wpatrując się w Maryję w tajemnicy krzyża i

boleści, powracamy do źródła chrześcijańskiej wiary – do wciele-
nia, do pamięci o zbawczym dziele Boga. Jej życie jest inspiracją

dla nas wszystkich, abyśmy podążali za Chrystusem, kroczyli dro-
gą krzyża z nadzieją na zwycięstwo nad grzechem i śmiercią. Po

zmartwychwstaniu Jezusa Jego rany pozostawały nadal – stare
rany, lecz nowe życie.
Nie możemy zrozumieć pierwszego oddechu noworodka,

tak jak nie możemy pojąć ostatniego tchnienia osoby, z którą po-
dróżowaliśmy przez życie (Lisy M. Shulman). I tak przez wiele lat

uczymy się życia. Nasza wędrówka bywa pełna trudności i prze-
szkód, ale samo życie nie jest aż tak skomplikowane. Najwięk-
szym wyzwaniem jest zmierzenie się ze śmiercią, która wkrada się

do naszej codzienności nieproszona, nieplanowana i nieoczekiwa-
na.

Chociaż śmierć jest nieodłącznym elementem ludzkiego
życia, wciąż nie jesteśmy w stanie się z nią pogodzić. Śmierć i
żałoba pozostają tajemnicą, dopóki nie zapukają do naszych drzwi.
Gdy to nastąpi… czujemy się zagubieni. Jesteśmy jak dzieci we

mgle. Błądzimy, nie potrafiąc odnaleźć się w przytłaczającej rze-
czywistości. Wszystko wokół nas staje się inne – puste i zimne.

Cele, do których dążyliśmy, nagle tracą na wartości, zmieniają

swoje znaczenie. Zmagając się z niestabilnością, desperacko szu-
kamy światełka nadziei na lepsze jutro, ale ono przez długi czas

nie przychodzi.

Wiele jest rodzin, w których to rodzice odprowadzają swo-
je dzieci do bram wieczności. Nie taka jest kolej rzeczy. Nie tak

powinno być. Naturalny proces zostaje zakłócony. To przecież
dzieci powinny chować rodziców, a nie odwrotnie. Strata dziecka
pozostawia traumę na całe życie, powoduje ból, którego nie da się
z niczym porównać. I nie ma po ludzku żadnego pocieszenia. Nie

ma odpowiednich słów. Nie ma właściwych gestów. W żaden spo-
sób rodzice po stracie nie mogą przyspieszyć procesu żałoby, cza-
su, kiedy te głębokie rany powoli się zagoją, pozostawiając blizny.

Nie ma żadnej miary, żadnego standardu, żadnej właściwej ilości
smutku czy bólu po ważnych stratach.
Każda strata przeżywana jest inaczej, choć pewnie każdej
osobie towarzyszą podobne uczucia… Rodzice mają wrażenie, że

zawalił im się cały dotychczasowy świat, doznają niewypowie-
dzianego cierpienia, czują, jakby serce rozerwało im się na kawał-
ki, doświadczają bezsilności i bezsensu życia. Plany, marzenia na

przyszłość nikną w jednej chwili.
Dorota, mama Kamila, lubi kiedy ludzie go wspominają.
Kiedy przypominają dobre rzeczy i jasne momenty z jego życia.
Sama, kiedy o nim myśli, ma przed oczami szpitalną salę, łóżko i
cierpienie. Morze cierpienia. Towarzyszyła mu w tym cierpieniu
podczas ataków nowotworowej choroby. Był taki moment, kiedy
wydawało się, że będzie dobrze, ale choroba znów dała o sobie
znać, znów powróciła. Kamil zmarł…

Marzena nie bała się ciąży. Wcześniej urodziła dwoje dzie-
ci. Nie spodziewała się, że coś może być nie tak, nie przewidziała

niczego, gdy prowadzący ją lekarz wypisał jej skierowanie na ba-
dania prenatalne. Dopiero kiedy po badaniach weszła do gabinetu,

zobaczyła jego minę – ten wyraz twarzy mówił wszystko. Stru-
chlała. Dziecko w jej łonie nie miało wielkich szans na przeżycie.

Świat w jej głowie zawirował. Miała jeszcze nadzieję, choć bardzo
się bała. Nie o siebie. Ważne było dziecko. Kilka dni później

dziecko w jej łonie umarło. Do dziś żałuje, że nie mogła go zoba-
czyć. Nie pozwolono jej.

Wielu rodziców obwinia się za to, że nie zapobiegli śmierci
swojego dziecka, że nie uchronili go lub że nie byli przy nim w

kluczowych momentach jego życia. Często powtarzają sobie: gdy-
bym zrobiła to…, gdybym zdecydował inaczej… Tego typu gdyba-
nie, które nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, wywołuje

ogromne poczucie winy. Na dokładkę otoczenie, często ze wzglę-
du na brak wiedzy i wielką niepewność, co można zrobić, próbuje

pocieszać w sposób, który chwilami potęguje ból: Ja Ci mówiłem,
że nie masz tyle pracować – to Twoja wina. Nie rozczulaj się nad
sobą. Trzeba wziąć się do roboty i następnego dzieciaka sobie
sprawić. Nigdy nie urodzisz – pogódź się z tym.

Z neurologicznego punktu widzenia traumatyczne wspo-
mnienia tworzą własne szlaki bodźców nerwowych: pewne bodźce

wyzwalające aktywują szlaki związane z niepokojem, a nawet
walką czy ucieczką. Uzdrowienie wynika z neuroplastyczności lub
zdolności mózgu do przebudowy i ponownego utworzenia szlaków
dla bodźców nerwowych. Powtórne połączenie emocjonalnych

i poznawczych elementów pamięci można osiągnąć na wiele spo-
sobów – odwiedzając psychologa, pisząc dziennik czy po prostu

powracając do najważniejszych życiowych doświadczeń, pielęgnu-
jąc poczucie pewności siebie i bezpieczeństwa.

Ponadto, aby zabliźnić ranę straty i złagodzić ból bardzo

często konieczne jest przebaczenie sobie i akceptacja swojego ży-
cia. Bez tego trudno jest powrócić do stabilnego funkcjonowania.

Często ludzie myślą, że kiedy przestaną cierpieć, przestaną rów-

nież kochać osobę, która odeszła. To nie jest prawda, tak nie musi
być.
To niezwykłe, kiedy obserwujemy, jak Bóg działa w życiu
ludzi. Przeprowadza ich przez najciemniejsze mroki cierpienia i
żalu. Gdy konfrontują się z wielkim bólem, obawiają się swoich

reakcji i tego, co ich spotka. Jednak z czasem Bóg ich leczy. Na-
bierają siły i zaczynają rozumieć sens cierpienia. Później sami sta-
ją się wsparciem dla innych. Ten proces wymaga jednak czasu i

obecności dobrych ludzi, którzy będą przy nich, wysłuchają ich i
przytulą. Ważne jest także przebaczenie.
Jakakolwiek strata może być bolesną, ale i cenną lekcją.
Pokazuje nam, do kogo powinniśmy się zwracać w sytuacjach,
których nie możemy zmienić, a jedynie je zaakceptować. To wtedy
Bóg daje nam wolność i pokój. Zdejmuje ciężar z naszych ramion

oraz daje pocieszenie, nadzieję i miłość, która przewyższa wszel-
kie zło. Spróbujcie zwrócić się do Niego. Rozmawiaj z Bogiem o

waszym dziecku. Mów Mu, jakie ono było dla was ważne, jak bar-
dzo je kochacie.

Warto dać sobie czas. Zawsze. Czas jest odpowiedzią na
tak wiele po stracie ważnej, bliskiej, kochanej osoby. Lęk przed
wyjściem do ludzi bywa chwilami paraliżujący, przekroczenie
progu w pracy jest poza nami. Pierwsze święta, urodziny, Dzień
Matki/Ojca nadejdą i będą bardzo trudne. Nie trzeba starać się
„pozbierać” na siłę, trzeba dać sobie czas, a Bóg wszystko uczyni.
Mamy ufać. Dbać o siebie i o swoją rodzinę. Nie zapominać o

swoim małżeństwie. Mężczyzna i kobieta przechodzą żałobę ina-
czej. Starajcie się rozmawiać ze sobą, pocieszajcie się nawzajem.

Bóg rozumie wasz ból. Jezus także zapłakał, kiedy umarł Łazarz.

W ciemności straty i bólu stopniowo można odnajdywać si-
łę. Może ona pochodzić z naszych wspomnień, z miłości, którą

dzieliliśmy, z wsparcia bliskich osób, które wciąż są z nami. Życie

po stracie nigdy nie będzie takie samo, ale można spróbować nau-
czyć się żyć na nowo, odnajdując sens w małych radościach i co-
dziennych chwilach. Pan mi mówi: Wystarczy ci mojej łaski. Moc

bowiem w słabości się doskonali (2 Kor 12, 9).
Śmierć uczy nas doceniać każdą chwilę i przypomina, że
to, co naprawdę ważne, to miłość i bliskość z innymi ludźmi. W
ten sposób, krok po kroku, można podjąć starania, by odnaleźć w
sobie siłę, by iść dalej, nawet gdy przyszłość wydaje się niepewna.
Towarzyszenie rodzicom w przechodzeniu od straty do

nowego życia, od Wielkiego Piątku do Niedzieli Zmartwychwsta-
nia nie jest łatwe. Potrzeba wiele cierpliwości, życzliwości, zdol-
ności do empatii i umiejętności przekraczania schematów. Bo kie-
dy na arenę naszego życia wkracza śmierć jako wydarzenie gra-
niczne, wobec którego jesteśmy bezsilni, wtedy utarte sposoby

reagowania nie działają.
Co mam powiedzieć? Będzie dobrze…? Rozumiem cię…?
Jeszcze będziecie mieć dzieci…? Jeśli przychodzą do głowy takie
„pocieszajki”, to już lepiej nic nie mówić. Po prostu nic. Milczeć…
ale być. Nie rozumieć… ale trwać. W tym momencie liczy się
obecność ta fizyczna albo i mentalna, zapewnienie, że jestem, że
masz mnie na wyciągnięcie ręki.
Żałoba idzie swoją drogą i każdy przeżywa ją inaczej. Są
małżeństwa, które doświadczyły nie jednego, lecz kilku poronień.
Matki, które straciły więcej niż jedno dziecko. Ujawniająca się

siła, kiedy strata staje się nieodłączną częścią życia, zaczyna pro-
wadzić ku czemuś nowemu, bardziej dojrzałemu. Strata i ból, które

prowadzą do zgody na otaczającą nas rzeczywistość, na ludzi wo-
kół i na siebie samych.

Ważne jest przekroczenie pewnej bariery nieporadności za-
równo ze strony osieroconych rodziców, jak i tych, którzy chcieli-
by im pomóc. Ci pierwsi nie zawsze wiedzą, jak poprosić o po-

moc, jak wyrazić swoje potrzeby. Z kolei ci drudzy, często z braku
osobistego doświadczenia, nie wiedzą, jak się do nich zbliżyć, jak
rozmawiać, jak ich wesprzeć.
Mówi się, że czas leczy rany, ale to nie jest prawda. Czas
uczy nas adaptować się do innej już rzeczywistości, codzienności.
Jednak to nie upływ czasu sprawia, że zaczynamy odczuwać ulgę.

Aby uleczyć zranioną duszę, potrzebujemy okresu żałoby – proce-
su, który staje się naszym wewnętrznym mechanizmem ochron-
nym. Jest to przemiana, która pozwala nam przystosować się do

nowej rzeczywistości. To właśnie żałoba umożliwia nam prze-
trwanie w obliczu emocjonalnej traumy, dlatego nigdy nie powin-
niśmy jej sobie odmawiać. Nie przyspieszajmy jej, pozwólmy pły-
nąć swoim tempem, swoim rytmem. Nie jesteście sami w waszym

bólu! Są ludzie, na których możecie liczyć. Jest Bóg, który widzi
was i wasze cierpienie.

Kiedy umiera człowiek, to zostaje po nim słowo, specy-
ficzny dla niego gest, uczucia, które wokół siebie roztaczał – jakby

symbole, które zostały swego czasu rzucone w świat i w tym świe-
cie się zatrzymały, podczas gdy ciało przestało istnieć.

Katarzyna Emmerich opisała ostatnie pożegnanie Jezusa i
Maryi. Dowiedziawszy się od Jezusa, co Go czeka w najbliższej
przyszłości, prosiła Najświętsza Panna, by mogła umrzeć razem z
Nim, Jezus jednak polecił Jej, by spokojniej znosiła swą boleść niż
inne kobiety, a zarazem oznajmił, że zmartwychwstanie po trzech
dniach i się Jej pokaże. Teraz też uspokoiła się Najświętsza Panna;
nie płakała już tak bardzo, ale z twarzy jej bił smutek bezmierny i
boleść wstrząsająca do głębi. Jako dobry i wdzięczny Syn Jezus
podziękował Jej za wszelką okazywaną Mu miłość, objął Ją na
pożegnanie prawą ręką i czule przycisnął do serca. Pożegnanie

przed śmiercią było kulminacją pożegnań, których Maryja do-
świadczała wcześniej.

Swoją postawą Maryja pokazuje nam, że nie jesteśmy sami
w naszym bólu. Ona również zna cierpienie matki, która traci
dziecko. Jej doświadczenie może być dla nas przypomnieniem, że
nasz ból jest zrozumiany i dzielony przez innych.

Bóg okazuje się kimś zupełnie innym niż sobie wyobraża-
my, nie jest jedynie sędzią, który wynagradza i karze, tylko Miło-
ścią, która inspiruje w nas dobro, a ze zła leczy, płacąc samym

sobą. Jest Miłością, która nie wpada w rozdrażnienie i nie podlicza
zła. W osobie Syna Bóg przyjął cios prosto w serce. Kiedy Mu je
przebiliśmy, zalała nas czysta Miłość. Szokująca w swoim pięknie
prawda jest taka, że leżymy Bogu na sercu, że On nas w nim nosi.
Jego otwarte serce i ramiona to nasze schronienie, nasz dom. Cena
jest wysoka. Wartość natomiast nieprzeliczalna na żadne skarby
świata.
W momencie gdy Jezus wykrzyczał na krzyżu słowa: Boże
mój, Boże…, przeżywał chwilę ogromnego przygnębienia i czuł się
opuszczony przez wszystkich, w tym także przez Boga. Jednak
dzięki swojej głębokiej miłości do Ojca szybko przezwyciężył to

uczucie. Po chwilowym okrzyku rozpaczy Jezus oddał swoją du-
szę w ręce Ojca, wiedząc, że czeka Go chwalebne zmartwych-
wstanie i powrót do Ojca, do którego dążył przez całe swoje ziem-
skie życie.

Kalwaria jest ostateczną deklaracją miłości. Na moment
jeszcze nastaw ucho. Usłysz Jego głos. Bardzo osobiście. Jezus na
Golgocie głośno woła do wszystkich serc: Nie opuszczajcie Mnie!
Jeśli chcecie więcej cierpień, jestem gotowy, ale nie oddzielajcie

się od mojego Człowieczeństwa! To jest cierpienie nad cierpie-
niami, to jest śmierć śmierci. Cała reszta byłaby niczym dla Mnie,

gdybym nie cierpiał waszej rozłąki ze Mną. Och, miejcie litość dla
mojej Krwi, dla moich ran, dla mojej śmierci! Ten krzyk będzie

nieustannie rozbrzmiewał w waszych sercach – nie opuszczajcie
Mnie!