Duchowe pielgrzymowanie Duchowość PPAG 2020

DZIEŃ VII / POZNALI GO… / KONFERENCJA

Po wczorajszym noclegu, po tym tajemniczym spotkaniu przy stole, trzeba znowu wyruszyć w drogę. Musimy odszukać uczniów
i zapytać ich: co tak naprawdę wydarzyło się w Emaus? Zdaniem ks. Andrzeja Draguły trudno uznać, że w Emaus Jezus „odprawiał Mszę”. Teologicznie byłoby to – mówiąc ostrożnie – karkołomne.

Ewangelista Łukasz opisuje to dosyć zwięźle: „Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał
i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go…”

Ale co właściwie uczniowie z Emaus wiedzieli o Jezusie? Możemy przypuszczać, że byli w jakiś sposób związani z Apostołami, że musieli należeć do otoczenia Jezusa (stwierdzili, że „niektóre
z naszych kobiet przeraziły nas”). Musieli Go miłować, skoro tak byli przybici Jego odejściem. Pytanie, które należy sobie zadać, to: w jaki sposób poznali Jezusa, skoro nic nie wskazuje na to, że należeli do ścisłej „Dwunastki” zaproszonej na wielkoczwartkową Wieczerzę? A może byli świadkami cudu rozmnożenia chleba nad Jeziorem Galilejskim? Można pokusić się o inne rozwiązanie… Kazimierz Wójtowicz w jednym ze swoich wierszy pisze: 

„Zastygłe rany na dłoniach

Dopiero za chwilę otworzą oczy

Zmęczonym wędrowcom”. 

Czyżby mieli Go rozpoznać nie tyle po samym geście łamania chleba, ile po rękach, które ten gest wykonywały, a właściwie po ranach na nich? Nie wiemy tego. To są przypuszczenia. 

Jedno jest pewne, że „oczy otwierają się na znak chleba o tyle, na ile serca otworzyły się na Pisma”. Wyraźnie na to wskazuje św. Jan Paweł II w liście apostolskim Mane nobiscum Domine: „Znamienne jest, że uczniowie z Emaus, przygotowani do tego słowami Pana, rozpoznali Go przy stole w zwykłym geście «łamania chleba». Kiedy myśl zostanie oświecona, gdy rozgrzeją się serca, wtedy znaki zaczynają «mówić»”. – By tak się mogło jednak stać, warunkiem koniecznym jest posiadanie serca rozgrzanego i rozpalonego słowami Pisma. Serce „zimne”, a więc nierozgrzane słowem, nie jest zdolne do rozpoznania znaków – podkreśla ks. Draguła. 

„Rozpoznali Go przy stole w zwykłym geście łamania chleba…” To nie jest przypadek, że Bóg przychodzi właśnie w chlebie. To nie przypadek, że przychodzi w pokarmie najprostszym z możliwych, najbardziej podstawowym, bez którego nie sposób wyobrazić sobie życia. Pokarmem, bez którego nie smakuje wiele innych. To On chce nadawać smak całemu naszemu życiu. Bóg daje siebie w chlebie – żeby nie było nikogo, kto poczuje się niegodny. Żeby nie było nikogo, kto uzna, że to luksus nie dla niego. Bóg nie chce przerażać i przerastać tego, do kogo przychodzi. 

Święty Augustyn przed wiekami w jednej ze swoich homilii mówił: „Bracia, kiedy Pan pozwolił się rozpoznać? Gdy połamał chleb. Jesteśmy zatem sami o tym przekonani: kiedy łamiemy chleb, wtedy rozpoznajemy Pana. Jeśli zechciał, aby Go rozpoznać właśnie w tym momencie, to zrobił to dla nas, którzy nie możemy Go widzieć w ciele, ale jednak mamy spożywać Jego ciało. Ty zatem, który wierzysz w Niego, kimkolwiek jesteś, nie na darmo nosisz miano chrześcijanina, nie przez przypadek wchodzisz do kościoła, słuchasz słowa Bożego z bojaźnią i nadzieją; dla ciebie ten połamany chleb będzie pociechą”. 

Nie oszukujmy się. To wcale nie było takie oczywiste; łatwe do pojęcia. Nawet Apostołowie nie rozumieli, gdy Jezus im mówił, że będą spożywać ciało Syna Człowieczego. Nie rozumieli tego też Żydzi ani Rzymianie i długo po zmartwychwstaniu Jezusa oskarżali chrześcijan o zbrodnicze praktyki. Miano ich zwyczajnie za morderców i ludożerców! 

Do dziś spożywamy ciało Jezusa. Żeby zrozumieć więcej, trzeba by się zagłębić w tajemnice języka greckiego, którego słowa nie są przekładalne na polski. Gdy Jezus mówił: „To jest ciało moje”, nie miał na myśli swojej skóry, mięśni, żył, kości. Nie chodziło Mu
o to tylko, co widzialne i dotykalne. Kiedy mówił: „To jest ciało moje” w języku swoich czasów wyrażał: „To jestem Ja – cały. Nie ma mnie pełniejszego, tu jest wszystko, co jest mną ciało i dusza, pełnia”. Kiedy więc kapłan mówi: „Ciało Chrystusa” – mówi: „cały Chrystus”.

Jezus Chrystus jest dla ciebie cały. Jest zupełnie i w całości dla ciebie. On ma czas. To nie jest materialne ciało. To jest rzeczywisty Chrystus. Kiedy Żydzi i Rzymianie zarzucali chrześcijanom rytualne morderstwa nie rozumieli tajemnicy Chrystusa. Gdyby On był człowiekiem – jedzenie Jego Ciała byłoby zbrodnią. Ale On był nie tylko człowiekiem – On był też prawdziwym Bogiem.
I dlatego jest możliwym, że prawdziwy Bóg, który przyjął człowieka, stając się człowiekiem, przemienia chleb w swoje ciało. Nie w ciało człowieka, z krwią i skórą – ale w ciało Boga – Człowieka. Nie mieściło się to w głowach Żydom i Rzymianom. Jeśli rozumieli Jezusa jako człowieka – mówienie o ciele jednoznaczne było z jedzeniem tego, czego dotykali. Jeżeli rozumieliby Jezusa jako Boga jedynie, jeśli uznaliby, że jego ciało na ziemi było pozorne – wtedy chleb na ołtarzu stanowiłby tylko symbol Bożej obecności.

My tymczasem wiemy, że Jezus Chrystus, Bóg i Człowiek realnie przychodzi na ołtarz pod postacią chleba i wydaje się
w nasze, ludzkie ręce.
Eucharystia udzielana w Kościele jest realnym spotkaniem z Bogiem, jego skuteczną obecnością. Nawet, jeśli komuś się wydaje, że na łące/w górach/nad morzem przeżyje wzruszenie i popłyną mu łzy, a przyjmując komunię świętą nie poczuje nic – to zapewniam, że Jezus przychodzi do nas naprawdę i realnie właśnie w komunii.

Dlatego tak bardzo poruszyły mnie słowa cytowanego już na tej pielgrzymce ks. Tomáša Halíka: „Myślę, że także to miał nam uzmysłowić czas zamkniętych kościołów. Tam, gdzie zaproponowano tylko tanią wymianę Eucharystycznego Święta na konsumpcję Mszy na ekranie – ujawnione zostało według mnie głębokie niezrozumienie tego, czym jest życie chrześcijańskie, co naprawdę utrzymuje wiarę przy życiu, a także niezrozumienie sensu sakramentów, szczególnie Eucharystii. Elementem Eucharystii jest realna obecność. Tak jak realna jest obecność Chrystusa w sakramencie Eucharystii, tak realna ma być obecność wierzących
w czasie jej sprawowania. Za pośrednictwem telewizji możemy przyjmować dane, informacje – owszem, często i te informacje są bardzo ważne dla naszego życia w wierze. Ale nie możemy cyfrowo świętować, współ-celebrować”. 

Eucharystia nie może być dla nas „obecnością nieobecną”. Ma nas poruszać i zmieniać. To jest nasze zadanie: tak kształtować siebie, by w Eucharystii doświadczyć obecności Jezusa, przeżyć Jego dotknięcie. To jest nasze zadanie: nie czekać na cud, ale wykorzystać wszystko, co człowiek ma najlepszego: inteligencję, serce i wolę, by maksymalnie świadomie uczestniczyć w tajemnicy Eucharystii. Trzeba osobistego wysiłku i pracy. To nie jest tylko zachęta. To jest obowiązek każdego chrześcijanina. 

Gdyby uczniowie z Emaus nie byli się uprzednio całym życiem zaangażowali w przygodę Chrystusa – słuchanie Słowa i „łamanie chleba” nic by im nie mówiło. Sakramenty mogą coś powiedzieć tylko ludziom, którzy potrafią w gestach i słowach Chrystusa odczytać to, co sami przeżywają. „Człowiek, który nie żyje Chrystusem, nie jest podatny na sakramenty”. Ukazują one bowiem, że więzią pomiędzy wiarą a życiem jest Chrystus zmartwychwstały, który przeżywa w nas to, co my codziennie przeżywamy. Pomiędzy sakramentami a życiem nie tylko nie ma dysonansu, lecz przeciwnie, jest taka zbieżność, że można w sposób paradoksalny powiedzieć, iż Chrystus ustanowił sakramenty po to, aby ludzi uchronić od szukania Boga poza wydarzeniami życia.

Pierwszym polem, na którym trzeba pracy, jest wiedza i świadomość teologiczna. Nie każdy musi studiować teologię – ale trudno wyobrazić sobie chrześcijanina, który nie interesuje się tajemnicą Eucharystii, który nie próbuje poznać jej korzeni i tradycji, która ją kształtowała. Trudno wyobrazić sobie chrześcijanina, którego wiedza na temat liturgii pozostała na poziomie dziecka idącego do pierwszej komunii. Dlatego na następnej pielgrzymce, na którą już dzisiaj Cię zapraszamy, bardzo mocno tym się zajmiemy!

Aby kształtować swoją eucharystyczną świadomość, trzeba również pracować nad rutyną, która wkrada się w życie. Ważna jest również świadomość, że mamy szczęście jej dostępności. Ufam, że ta ekstremalna sytuacja zwłaszcza z początku pandemii, kiedy pozamykano kościoły, uświadomiła nam, jak bardzo na wyciągnięcie ręki mamy Eucharystię, że w normalnych warunkach nie musimy pokonywać dziesiątków kilometrów, ryzykować życiem, żeby uczestniczyć we Mszy Świętej! 

Zadanie na dzisiaj: zobacz, czy nie masz w swojej biblioteczce książki o Mszy Świętej, a jeśli nie, to wypożycz/kup (ostatnio ukazała się cała masa świetnych pozycji) i potraktuj jako lekturę duchową na najbliższy czas (może nawet na najbliższy rok do przyszłej pielgrzymki).