Duchowe pielgrzymowanie Duchowość Grupy kolorowe Grupy promieniste Grupy rowerowe PPAG 2020

DZIEŃ IV / CZYŻ CHRYSTUS NIE MIAŁ TEGO CIERPIEĆ, ABY WEJŚĆ DO SWOJEJ CHWAŁY? / KONFERENCJA

Wejść na drogę do Emaus to wejść na drogę krzyżową. Zmartwychwstanie przechodzi przez krzyż. „Chcesz żyć, chcesz wierzyć? Weź swój krzyż”. Na drodze do wiary krzyż jest kamieniem, o który się potykamy. „Nie można wierzyć i odrzucać krzyża. Cóż za zgorszenie z powiązania wiary z krzyżem! Nie można kochać życia i kochać krzyża. Ukrzyżowanie życia, cóż za szaleństwo!” 

Dla uczniów z Emaus śmierć Mistrza jest absolutną klęską, czymś, co nie powinno się nigdy zdarzyć. Uczniowie nie widzą żadnej iskierki nadziei i dlatego reakcja Jezusa jest dość ostra: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? Przyczyną rozgoryczenia uczniów są serca nieskore do wierzenia, zamknięte na Boży plan zbawienia, na słowa proroków, słowa Pisma. Chcą mierzyć wszystko swoją miarą, miarą chwały. Trudno im przyjąć, że miara Boga jest inna. Jest nią także cierpienie i krzyż.

W Liście do Filipian św. Paweł umieszcza przepiękny hymn, który mówi, że Jezus „istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi.
A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej”. Jego śmierć nie była przypadkiem, nie była nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. Ta śmierć wpisana była w plan Boga wobec świata. 

Pewnie na pielgrzymce, zwłaszcza po tegorocznym Wielkim Poście, który solidnie nas „przeczołgał”, wolelibyśmy mówić o zmartwychwstaniu. Ale mocno zapamiętałem sobie wskazówkę pewnego księdza, który mówił, że „O zmartwychwstaniu można dobrze mówić tylko wtedy, kiedy dobrze przeżywa się krzyż”. Naszym zadaniem jest odnalezienie sensu krzyża bez odwracania oczu od największego zgorszenia miłości wszystkich czasów. I właśnie na tym polu chrześcijaństwo przyniosło prawdziwą rewolucję! Prawie wszystkie religie świata obracają się wokół problemu zadośćuczynienia: powstają z poczucia winy wobec Boga, są próbą tego poczucia winy usunięcia albo przezwyciężenia przez uczynki pokutne i składanie ofiar. W Nowym Testamencie jest wręcz przeciwnie. W Jezusie to nie człowiek przychodzi do Boga, nie człowiek składa dar swojemu Bogu – to Bóg przychodzi do człowieka. To nie człowiek zabiega o przywrócenie pierwotnego porządku, ale sam Bóg przywraca naruszone prawo. To Bóg pierwszy ogarnia grzesznego jeszcze człowieka, to On przywraca utracone życie. Bóg nie czeka, aż człowiek spełni warunki i dokona pokuty – Bóg wcześniej go szuka i ogarnia swoim miłosierdziem. To ludzie zawinili – Święty Paweł nie pisze jednak, że „pojednali się z Bogiem”, ale że „Bóg pojednał świat ze sobą”. Inicjatywa jest po stronie Boga, który nie czekał aż winowajcy z Nim się pojednali, ale sam wychodzi im naprzeciw i jedna się z nimi. 

Taki właśnie jest kierunek krzyża. Krzyż to nie jest sięganie nieba, ale dążenie z góry ku dołowi, nachylanie się Boga ku człowiekowi. Dlatego właśnie krzyż jest miłością. Bóg oddaje nam się aż do poniżenia – i to nadaje sens całemu naszemu życiu i naszej religijności.

Co możemy wobec tego zrobić? Mówiąc krótko: PRZYJĄĆ! Chrześcijaństwo jest przyjmowaniem daru Boga, jest nie szukaniem zbawienia, ale przyjmowaniem zbawienia. To genialnie widać w Eucharystii! Eucharystia to przecież nic innego jak dziękczynienie. Nie przynosimy w niej Bogu tego, czego sami dokonaliśmy – ale pozwalamy się obdarować. Chrześcijaństwo nie polega na darowaniu czegoś, czego Bóg by bez nas nie posiadał, ale na przyjmowaniu Go całkowicie. Jedna jest tylko chrześcijańska ofiara – pozwolić Bogu, by w nas działał. 

A wiecie co jest najbardziej niesamowite? Że Bóg nie chce od nas nic w zamian, nie chce odpłaty, rewanżu, wyrzeczeń. Chce od nas tylko miłości! Wiemy, że nie możemy Bogu nic ofiarować. Stada zwierząt, palone i składane w ofierze, na nic Mu się nie przydadzą. Nie mają sensu oddawane czy niszczone przedmioty. Jezus był tym, który odebrał ludziom przedmioty składane w ofierze, w zamian stawiając samego siebie, swoje „ja”. My mamy być następni, Bóg i naszego „ja” potrzebuje. Bóg potrzebuje naszego wolnego „tak” – nie naszej krwi, nie naszego cierpienia i nieszczęścia. I od Jezusa też potrzebował Jego „ja”, potrzebował zgody na bycie ofiarą miłości.

Nie miejmy jednak złudzeń, że cierpienie na nas nie przyjdzie. Zrezygnowanie z siebie dla innego kosztuje zawsze. Zawsze stawać będziemy w sytuacji, gdy całkiem niespodziewanie złożyć trzeba będzie z siebie ofiarę, na którą nie jesteśmy przygotowani. Zawsze zdarzyć się może, że Bóg potrzebować nas będzie gdzie indziej, niż to sobie wymarzyliśmy. Zawsze zdarzyć się może, że w odpowiedzi na dar spotka nas niewdzięczność, odrzucenie, pogarda. Nie unikniemy cierpienia. Dlatego musimy nauczyć się je dobrze przeżyć. I znów Jezus stoi przed nami jako pomoc i wzór. Cierpienie, krew i męka: zarówno Jezusa, jak i nasza, są tylko drugorzędną konsekwencją. To nie jest cel Boga. To nie jest istota ofiary. To coś, co przyjdzie po drodze, ale co i tak zawsze pozostanie mniej ważne od samej miłości. Tym, co sprawia, że nasze życie ma wartość, nie jest cierpienie czy zniszczenie, ale miłość.
I tylko wtedy, gdy ona jest, wszystko inne zaczyna mieć dla Boga znaczenie.

A co z pokutnym charakterem pielgrzymki? Bo niewątpliwie taki powinien jej przyświecać… O pielgrzymowaniu krąży stary kawał (suchar): dwie kobiety spotykają się na pielgrzymce. Zaczynają ze sobą rozmawiać i stwierdzają, że obie włożyły sobie do butów ziarnka grochu, aby wzmóc swoją ofiarę. Jedna z nich ciągle narzeka, ponieważ z powodu pęcherzy prawie nie może ujść. Druga natomiast jest całkiem spokojna i idzie na pozór nieporuszona całym tym wysiłkiem. Pyta więc kobieta z bąblami swoją towarzyszkę, jak to możliwe, że idzie ona tak bez problemu, mając również w butach ziarnka grochu. No cóż, odpowiada tamta, zatroszczyłam się o to, by wcześniej ten groch ugotować. 😉 Ta anegdota chce pokazać absurdalność pewnych form tradycyjnej pobożności ofiarniczej. Przez wieki rzeczywiście do praktyki pielgrzymkowej zakradło się wiele praktyk, na które dziś patrzy się tylko ze zdziwieniem. Ale nie przekreślałbym tak do końca tego wymiaru pielgrzymki. 

Nikt nie oczekuje od nas noszenia włosiennicy, ale wystarczy na pielgrzymce spełnić wymagania regulaminu dotyczącego odpowiedniego stroju. A trud marszu w upale z zakrytymi rękami i nogami staje się kolejną okazją do duchowego wzrostu. W drodze brakuje nam wielu rzeczy. Czasem wcale o tym nie myślimy,
a czasem po nocach śni się wielka wanna pełna chłodnej, pachnącej wody albo najzwyczajniejsze ziemniaki na obiad. Spróbuj się dziś ucieszyć brakiem. A może nawet spróbuj świadomie zadbać
o jakiś brak. Znasz tę zasadę, że człowiek żyje nie po to, żeby jeść, ale je po to, aby żyć? No właśnie: Pielgrzymka nie może być „wielką ucztą” przerywaną kilkukilometrowym marszem.
Z drugiej strony w ograniczeniu jedzenia i picia należy zachować roztropność, pamiętając, że pielgrzymowanie jest dużym fizycznym wysiłkiem, a brak picia i jedzenia może spowodować odwodnienie organizmu lub zasłabnięcie. 

Zadanie na dzisiaj: zorganizuj sobie kilkukilometrowy marsz (pielgrzymkę), może to będzie wędrówka do pobliskiego sanktuarium, wyjazd do lasu itp. Postaraj się iść z dala od głównych traktów… Poszukaj polnych dróg. Jeśli akurat idziesz w pielgrzymce, to po prostu skorzystaj z poniższego ćwiczenia.

Anzelm Grün: „Przez dziesięć lat co roku wybierałem się z młodzieżą na tydzień w góry. Często proponowałem, aby słowa: «Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?» uczynić tematem medytacji. Przez godzinę wędrowaliśmy w ciszy. Młodzi ludzie mieli powtarzać sobie te słowa i w ich świetle spojrzeć na całe życie. Jeśli w świetle tych słów popatrzę na moje rozczarowania, na moje zranienia z dzieciństwa, na rany z okresu przebywania w internacie i chodzenia do szkoły, na nieporozumienia w klasztorze, na frustracje w pracy, wówczas przestaję narzekać. Na dzieje mego życia mogę spojrzeć nowymi oczyma. Mogło tak być, wszystko było dobre. Wszystko służyło temu, abym odkrył ten mój obraz, który jest Bożym obrazem. Przez wszystkie doświadczenia mego życia Bóg ukształtował mnie w taki sposób, abym stał się tym, kim miałem być. Słowa Jezusa stały się dla mnie osobiście kluczem, który pomaga mi w pojednaniu się z moją przeszłością. Często daję je innym jako temat medytacji. Pomaga to im popatrzeć na własne życie nowymi oczyma. I oto nagle odkrywają sens pośród bezsensu, nadzieję pośród rozczarowania, zaufanie pośród nieufności”.