Duchowe pielgrzymowanie Duchowość Grupy kolorowe Grupy promieniste Grupy rowerowe PPAG 2020

DZIEŃ I / BYLI W DRODZE… / KONFERENCJA

Na początku VI wieku św. Jan Chryzostom nawoływał chrześcijan: „Postarajcie się o Biblię!”. Zanim zaczniemy, proszę Cię, abyś w te dni miał Pismo Święte zawsze w zasięgu ręki; aby było dla Ciebie niczym kompas wskazujący drogę, którą należy iść. W tym roku na Jasną Górę poprowadzi nas Ewangelia
o uczniach zmierzających do Emaus (Łk 24,13-35). Dlatego zadbaj także o dziennik duchowy i każdego dnia przepisz starannie fragment, który będziemy rozważać podczas rekolekcji,
a następnie postaraj się zapisać swoje refleksje, odczucia; przelej na papier także tęsknotę, którą masz za tradycyjnym pielgrzymowaniem.

Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy
(Łk 24,13).

Niektórzy dosyć szorstko komentują tę wędrówkę uczniów. Twierdzą, że ci dwaj uczniowie nie szli do Emaus… Oni zwiewali z Jerozolimy, przeklętego miasta, w którym trzy dni wcześniej legły w gruzach ich marzenia i plany. Uciekali od tych koszmarnych wspomnień. Uciekali od wspólnoty Apostołów, w której byli trzy lata, zawarli przyjaźnie, zżyli się wzajemnie, mieli się na kim oprzeć. Tworzyli rodzinę. Po śmierci Jezusa rodzina, wspólnota, rozpada się. Każdy odchodzi w swoją stronę. „Droga do Emaus” to droga ucieczki od Jerozolimy. Od tego wszystkiego, co się tam „w tych dniach stało”. Skoro droga do Jerozolimy, którą przez ostatni rok pokonywali z Jezusem była DROGĄ WIARY, to droga z Jerozolimy oznacza DROGĘ NIEWIARY. 

Ciekawie na tle powyższego brzmi nazwa Emaus – która oznacza wody, zdrój, gorące źródła, ciepłe kąpieliska. Czyżby uczniowie szli zażyć relaksującej kąpieli? Skorzystać z tego „kurortu”, aby zapomnieć, odreagować, zrzucić z siebie stres, którego nie byli
w stanie już opanować? Odpocząć? 

Warto, abyś w tym momencie odpowiedział sobie na pytanie, jakie są Twoje motywy pójścia na pielgrzymkę? Co powoduje, że wybierasz się w długą i uciążliwą drogę? Co jest Twoim pragnieniem, Twoją głębszą tęsknotą na tej drodze? Te pytania powinien postawić sobie i na nie odpowiedzieć każdy pielgrzym przed wymarszem, ale i w trakcie! Ten rok, kiedy pielgrzymka nie będzie wyglądać tak samo, to dobra okazja, żeby dłużej i bardziej się nad tym zastanowić. Bardzo Cię do tego zachęcam! Do nazwania tych motywów. Nawet, jeśli nie są one zbyt pobożne 😉

Nie czas, aby na pielgrzymce szczegółowo analizować i prowadzić historyczne śledztwo, gdzie znajdowało się ewangeliczne Emaus. Potwierdza to chociażby prof. Zbigniew Mikołejko (historyk religii), który zauważa, że „tylko archeologowie w ruinach domów
i świątyń próbują zdobyć jej świadectwa. Tylko egzegeci przeliczają stadia i kilometry, usiłując odnaleźć «to właściwe miejsce». […] Lecz te różnice i spory nie mają istotnego znaczenia dla tkanki tej opowieści”.

Wiecie, co to dla nas oznacza? Że każde „Emaus” leży w pobliżu Świętego Miasta Jeruzalem, czyli miasta śmierci i zmartwychwstania Jezusa. I że trzeba z tego miasta najpierw wyjść, żeby rozpoznać Jezusa i wrócić do niego.

A ta niemożność wskazania dokładnej lokalizacji – owe „nigdzie” – pozwala właśnie na to, aby Emaus było „wszędzie”! Każdy
z uczniów ma swoją „drogę do Emaus”…
Droga do Emaus jest pod tym względem typową trasą, jaką przechodzi wiara chrześcijańska. „Kto wierzy, ten nie stoi w miejscu. Wierzyć, to znaczy być w drodze. Wierzyć, to chodzić! To jest powód pielgrzymowania: wiara” – pisał przed kilku laty w „Przewodniku Katolickim” o. Maur. „Wiara jest nieustannym chodzeniem. Wiara jest pielgrzymką. Życie jest pielgrzymką. Nie ma chyba lepszego klucza do życia niż pielgrzymowanie. Kto zrozumie pielgrzymowanie, ten zrozumie życie”.

U progu tej przygody wiary, która się przed Tobą otwiera, powinieneś ocenić, czy Tobie się chce. Czy Tobie się naprawdę chce czegokolwiek. Czy Tobie na czymś zależy, czy też wszystko już robisz tylko z rozpędu. Czy jest w Tobie jakieś pragnienie, jakiś zapał, jakaś potrzeba, tęsknota, która pcha cię wciąż do przodu. Dopiero kiedy odpowiesz na to pytanie – możemy iść dalej. Dopiero kiedy spojrzysz sobie w oczy i powiesz – tak, ja chcę – możemy pytać o więcej, o to najważniejsze: JAK CHCESZ?
Z Chrystusem czy sam?
Nie wystarczy znaleźć się na drodze, by spotkać Jezusa Zmartwychwstałego. Być na drodze to coś biernego. Mamy iść tą drogą. Iść w dobrą stronę. Mamy brać życie tak, jak ono biegnie. Życie przychodzi od Chrystusa. I do Chrystusa idzie. Życie jest dobrą drogą, tak jak Chrystus jest dobrym przewodnikiem.

W czasie pielgrzymki pamiętaj o odpoczynku. Kto w upalny dzień nie marzy o postoju? Droga, na której nie można się zatrzymać, by położyć się pod drzewem, rozprostować nogi, napić się wody, jest drogą pozbawioną radości. Chodzi nie tyle o to, by w te dni zmagazynować wiele myśli o wierze, ile o to, by pozwolić Chrystusowi przyjść do nas tak, jak On przyjść zechce. Nie płoszmy Ducha naszą natarczywością i goryczą. Duch Święty – jak mówił kiedyś prawosławny metropolita – jest jak ptak, który pozwala zbliżyć się do siebie tylko w ciszy. Pozwólmy naszemu sercu napełnić się zachwytem, znajdźmy chwilę na osobistą adorację. 

Niejeden raz słyszałeś na liturgii, na kazaniu czy na lekcji religii, że jesteśmy Kościołem pielgrzymującym na ziemi. „Bycie
w drodze” – to jest bardzo dobra i pojemna metafora, i warto ją sobie raz na jakiś czas uświadamiać. Bo jeżeli jesteśmy w drodze, to znaczy, że nie doszliśmy jeszcze do celu; bo jeżeli jesteśmy
w drodze, to znaczy, że jesteśmy na moście, a na moście nie buduje się domu. Dom będzie dopiero wtedy, kiedy przez ten most przejdziemy. Na moście nie da się mieszkać. Można nauczyć się czegoś o sobie, o swoim życiu, ale to jeszcze nie jest dom. Jak pisał amerykański filozof i eseista Peter Kreeft „ziemia nie pachnie jak dom”. Coś jest w niej takiego, że mimo iż chcemy tutaj być
i że jest na niej mnóstwo pięknych rzeczy, to mamy gdzieś wewnątrz przeczucie, że jednak to nie jest jeszcze wypełnienie tego wszystkiego, że czegoś jeszcze brakuje… 

Pielgrzymka nie jest żadnym niezobowiązującym byciem
w drodze w myśl zasady, że „droga jest celem”.
Nie, ona oznacza pewne zobowiązanie do osiągnięcia określonego punktu końcowego, celu, który chce osiągnąć pielgrzym. I ten cel określa jego drogę od samego początku. Nie może iść w dowolnym kierunku. Musi podążać w stronę celu. On porządkuje drogę, wyznacza jej rytm. Cel jakoś podporządkowuje sobie wszystko – miejsce noclegu i godzinę wstania, porę posiłków i odpoczynek. Nawet zmęczenie. Cel uwalnia od niepotrzebnych spraw. Od niepotrzebnego zajmowania się sobą. Od „nie chcę mi się”. I pozwólcie, że jeszcze raz przywołam o. Maura, bo nikt lepiej tego nie wyrazi: „A kiedy wreszcie dociera się do celu pielgrzymki, ten cel uwalnia nawet od celu samego. Cel pielgrzymki uwalnia od celu pielgrzymki? Brzmi nielogicznie? Nie. Kiedy dochodzisz na miejsce, zaczynasz rozumieć, że przecież nie szedłeś tylko tutaj. Że to miejsce, święte miejsce, tu na ziemi jest tylko znakiem miejsca, do którego masz dotrzeć w wieczności. Że twój cel to niebo. I chociaż na ziemi dotarłeś do jakiegoś celu, to nadal jesteś w drodze”.

Zadanie na dzisiaj: w swoim dzienniku duchowym sporządź testament! 

[Warto przy okazji zajrzeć do testamentu Jana Pawła II, żeby zobaczyć niesamowitą prostotę i całkowite zdanie się na Opatrzność Bożą].

Skąd pomysł na to zadanie? Jeden z niemieckich kaznodziejów w XV wieku mówił, że kto idzie na pielgrzymkę, powinien wpierw zakończyć konflikty, przebaczyć innym winy, prosić o przebaczenie swoich win i pojednać się ze wszystkimi bliźnimi. Powinien zwrócić bezprawnie pozyskaną własność i oddać długi. W swoim środowisku powinien prowadzić do zgody i w końcu sporządzić testament. 

Wyruszenie na pielgrzymkę w tamtych czasach wiązało się
z wysokim ryzykiem.
Wielu pielgrzymów nie powracało żywych. W naszych czasach, kiedy udział w pielgrzymce nie oznacza już takiego niebezpieczeństwa i radykalizmu pożegnań, sporządzenie testamentu może być ciekawym i ważnym ćwiczeniem duchowym. Odważ się! 

A jako zachętę dodam jeszcze wspomnienie z rekolekcji dla studentów w Toruniu. Dominikanin Stach Nowak opowiadał wtedy
o himalaiście, który był na krawędzi śmierci, jeśli nie ciut dalej. Marzył o wielkiej wyprawie w góry i kiedy był już na tej wyprawie, odpadł od ściany, wisiał na końcówce liny i już miał spadać
i myśli sobie: „umieram”. I przeszło mu przed oczami życie czy nie przeszło – obojętne. Ale mówił ten himalaista, który cudem jakimś ocalał: „w sumie to przede wszystkim jedna rzecz mi stanęła przed oczami, która obciążała całą moją wyprawę i mnie wewnętrznie. Nie pozwalała mi też ucieszyć się i skupić na tej wyprawie, i kiedy już miałem umierać, to sobie to przypomniałem. Przypomniałem sobie, że jak ja teraz umrę, to moja rodzina wejdzie do mojego domu, do mojego mieszkania i zobaczy tam straszny bałagan, a przede wszystkim ten zlew! Z nieumytymi naczyniami z kilku tygodni. Ja sobie pomyślałem, że to jest straszna porażka mojego życia – taki niemyty zlew z brudnymi naczyniami. Oni sobie dopiero o mnie pomyślą. To nie będzie piękna śmierć”.