Duchowe pielgrzymowanie Duchowość PPAG 2022

DZIEŃ 9 / KONFERENCJA

5 sierpnia

Wstańcie, chodźmy być misjonarzami

Tajemnica miłości

Na koniec pielgrzymowania i na koniec naszego poszukiwania tych, do których mamy wstać i iść, do których jesteśmy posłani, dobrze, żebyśmy usłyszeli jeszcze słowo pokrzepienia dla nas samych. Dobrze, żebyśmy uwierzyli, że to właśnie nas stać na heroizm miłości, która słucha i która niesie Jezusa naprawdę na krańce świata, do tych, którzy się już Go wcale nie spodziewają. 

René-Luc urodził się we Francji w 1966 roku. Był jednym z pięciorga rodzeństwa, miał dwóch braci i dwie siostry. Rodzina była bardzo biedna. Biologiczny ojciec René-Luca wyszedł z domu, kiedy ten był małym chłopcem, René-Luc go nawet nie pamięta. Co więcej, ów ojciec nie uznał swoich dzieci, te więc, wypełniając jakiekolwiek dokumenty, musiały w rubrykę „ojciec” wpisywać: „nieznany”. To było dla nich mocno upokarzające. Potem okazało się jeszcze, że dzieci mają tylko wspólną matkę, ale różnych ojców. 

Kiedy René-Luc miał 10 lat, jego mama poznała mężczyznę, w którym się zakochała. Zamieszkał z nimi i stał się dla chłopca postacią bardzo ważną: tata przecież jest potrzebny każdemu. 

Niestety szybko okazało się, że wybranek mamy jest przestępcą i gangsterem. Najpierw zaczął na mamę krzyczeć. Potem zaczął ją bić. Kobieta próbowała przed nim uciekać, zabierając ze sobą dzieci, ale on zawsze ich znajdował i koszmar zaczynał się od nowa. Nawet kiedy dostał wyrok, odsiedział go, wrócił i znów bił. Wreszcie pewnego dnia, po czterech latach takiego dramatu, na oczach dwóch braci i ich matki popełnił samobójstwo, zastrzelił się. 

René-Luc był już wtedy czternastolatkiem i zupełnie nie miał dobrych wzorców. Wiedział, że została mu tylko matka, ale też wszedł w okres buntu. Interesował się motocyklami, sportem, dziewczynami, ale też sam zaczął stosować przemoc. Podniósł nawet rękę na swoją własną matkę. Nikt nie miał na niego żadnego wpływu, zaniedbywał szkołę, uciekał z domu. 

I wtedy właśnie spotkał Nicky’ego Cruza, byłego gangstera, który mówił o Jezusie. René-Luc miał o Jezusie zaledwie mgliste pojęcie, pamiętał, że kobieta, u której spędzał kiedyś wakacje, coś o Nim opowiadała. I tyle. A Nicky Cruz mówił o Nim w czasie teraźniejszym, o kimś, kto żyje. René-Luc mówi, że sam nie wie, dlaczego tak go to poruszyło – ale poruszyło. Do tego stopnia, że zmienił swoje życie. Przestał się wygłupiać z chłopakami na ulicy. Zmienił się jego stosunek do dziewczyn i do mamy. Zaprzyjaźnił się z wierzącymi kolegami. Dwa i pół roku później wstąpił do seminarium. 

Księdza René-Luca spotkałam w Warszawie. Rozmawialiśmy nie o jego życiu – o tym napisał książkę – ale o tym, jak być świadkiem Jezusa w świecie, który jest światem zlaicyzowanym. 

Jego ojczyzna, Francja, nazywana niegdyś „pierworodną córą Kościoła”, przeszła trudną drogę od rewolucji w 1789 roku. Wtedy to we Francji skończyła się monarchia, co pociągnęło za sobą kolejne wydarzenia: upaństwowienie dóbr kościelnych i rozdział Kościoła od państwa. Kościół został zrównany z innymi instytucjami społecznymi. Wprowadzono równość wszystkich wyznań. Państwo przestało uznawać, opłacać i wspierać jakikolwiek kult. Dziś to właśnie o Francji mówi się jako o tym państwie europejskim, w którym laicyzacja jest najbardziej zaawansowana, a życie religijne najsłabsze. 

Ksiądz René-Luc mówi, że to nie jest cała prawda o Francji. Kiedy pytałam go, dlaczego ksiądz z laickiej i przegranej duchowo Francji przyjeżdża do Polski, chlubiącej się swoją religijnością, żeby nam mówić o Jezusie, odpowiadał: – Nasza historia jest oryginalna i wyjątkowa, i nie należy się w niej skupiać wyłącznie na ostatnich dwustu latach po rewolucji. Spojrzenie na sytuację Kościoła we Francji jest poza Francją zbyt pesymistyczne. Jeśli się patrzy z zewnątrz, rzeczywiście można odnieść wrażenie, że to kraj wybitnie laicki. Ale mamy dziś w Kościele nowe pokolenie – i to jest pokolenie misjonarzy. Dawniej mieliśmy do czynienia z praktykującymi głównie z powodu tradycji. Dziś tych, którzy praktykują, jest może mniej – ale jeśli już praktykują, to robią to naprawdę świadomie i ze świadomością misyjności. Kościół we Francji jeszcze nie umarł!

Skąd w takim razie się wziął we Francji, uważanej za kraj duchowo niemal wymarły, duch ewangelizacji wśród ludzi młodych? Skąd ci młodzi się wzięli, jak uwierzyli, dlaczego tak bardzo chcą mówić o Jezusie? 

 – To są dzieci tych ludzi, którzy dojrzewali i zakładali swoje rodziny, kiedy papieżem był Jan Paweł II – mówił mi ks. René-Luc. – To dzieci ludzi, którzy spotykali się z Janem Pawłem II na Światowych Dniach Młodzieży. Tamte spotkania w nich przynoszą owoce. Ale młodych trzeba również szukać i trzeba ich formować. Kiedy zakładałem szkołę ewangelizacyjną i mówiłem nie tylko o potrzebie bycia misjonarzem, ale i o potrzebie czynienia kolejnych osób misjonarzami, słuchacze mają mnie za dziwaka. Mówili, że to jest dobre u protestantów, ale my w Kościele katolickim nie mamy takich zwyczajów. My mamy być dobrymi chrześcijanami i promieniować przykładem, to wystarczy. Dziś zdajemy sobie sprawę, że świadectwo, które dajemy własnym życiem, jest ważne, ale nie jest wystarczające. Jan Paweł II w Redemptoris missio pisał, że wiary nie można narzucać, ale należy ją proponować i że wiara się wzmacnia, kiedy jest darem dla drugiego. Podczas swoich spotkań mówię słuchaczom: „Chcecie wiedzieć, jak silna jest wasza wiara? A czy wiecie, że kiedy Kościół był misyjny, wtedy cieszył się dobrym zdrowiem. A kiedy Kościół działalność misyjną porzucał, wówczas przeżywał kryzys. Chcecie się wiarą dzielić, czy wystarcza wam przeżywanie jej w rodzinie, w małej parafii, bardzo pobożnie, raz w tygodniu w kościele? Jeśli nie chcecie się nią każdego dnia nieustannie dzielić, to być może – nawet nie zdając sobie z tego sprawy – przeżywacie kryzys. Jeśli chcecie go przełamać, musicie znaleźć na niego sposób”. Lekarstwo wskazywał nam Jan Paweł II, a obecnie papież Franciszek: bądźcie szczęśliwi, bądźcie wierni, bądźcie misjonarzami.

Ksiądz René-Luc, człowiek, który żył w skrajnie patologicznych warunkach, mówił też o tym, że nie ma takiej przestrzeni, której powinniśmy unikać, którą powinniśmy omijać w ewangelizacji. – Pierwszym odruchem księdza może być powiedzenie młodzieży: „W ogóle się do tego nie zbliżajcie! To zbyt niebezpieczne!”. Rozumiem ten lęk, ale to nie jest rozwiązanie – wyjaśniał. – Rozwiązaniem jest wypełnić tę przestrzeń treściami, które będą wartościowe. Mamy być obecni na wszystkich współczesnych areopagach. Mamy być wszędzie tam, gdzie spotykają się dzisiejsi ludzie. 

Czy „wszędzie” oznacza również te miejsca, gdzie obecny jest grzech? Czy nie przesadzaliśmy tutaj w trakcie naszych rekolekcji, mówiąc o pójściu do ludzi żyjących w związkach niesakramentalnych czy do osób w relacjach homoseksualnych? Czy to też są przestrzenie do ewangelizowania „od wewnątrz”, przestrzenie, w które powinniśmy wchodzić, słuchać, poznawać? 

– Stoimy tu na cienkiej granicy, ale Jezus również o tym myślał i również na tej granicy stawał – mówi ks. René-Luc. – Kościół nie przestaje mówić o tym, co jest najzdrowsze dla ludzi. Nie przestaje nazywać po imieniu dobra i zła. Jezus mówił do jawnogrzesznicy: idź i nie grzesz więcej. Ale z drugiej strony ten sam Jezus jadł z grzesznikami i celnikami, pozwalał jawnogrzesznicy się dotykać. Faryzeusze się oburzali, jak tak można. Dlaczego pozwala ludziom uznawanym za nieczystych tak mocno się do siebie zbliżać!?
Co się dziś zmieniło? Nic. Ciągle chodzi o to samo. Co się dzieje, jeśli przyjmę homoseksualistę? Usłyszę: „Mój Boże, jaki on się zrobił liberalny! Zapomniał o tym, co jest ważne! Grzeszy razem z nimi!”. Spotykam się z ludźmi homoseksualnymi, spotykam się z ludźmi żyjącymi bez sakramentów. Nie zapominam o wzorze, o wartościach i prawdzie, ale też zachowuję szacunek dla człowieka nawet wtedy, gdy ten człowiek od Boga odchodzi. Jestem przekonany, że tak właśnie rozumie to również papież Franciszek, że taka jest też jego postawa. Istotą wiary rzeczywiście jest spotkanie. Swoim studentom w szkole ewangelizacji mówię, że najważniejsze, co mogą zrobić, to dać świadectwo przyjaźni z Jezusem. Jeśli słuchający ich ludzie zrozumieją, kim jest Jezus, to zrozumieją również wszystko, czego On naucza. Jeśli ktoś nie zna Jezusa, całe nauczanie moralne będzie tylko moralizatorstwem. Kiedy moi ewangelizatorzy spotykają się z agresją, choćby z powodu trudności, jakie pojawiają się w Kościele, nie wdają się w spory. Wiedzą, że najważniejsze jest pokazanie innym wagi osobistej relacji z Jezusem, doprowadzenie do bezpośredniego z Nim spotkania. To spotkanie wszystko wyjaśnia i tłumaczy.

„Kiedy ewangelizatorzy spotykają się z agresją…” To jeszcze jeden, ostatni już pewnie aspekt, który musimy zauważyć. Musimy go zauważyć, żeby nie kończyć tej drogi z przekonaniem, że bycie świadkiem Jezusa wiązać się będzie jedynie z radością i miłością. Niestety – nie. Kto zaczyna głosić Jezusa, musi wiedzieć, że w perspektywie (oby jak najbardziej odległej) jest również i męczeństwo. Jeśli rzeczywiście Go spotkamy – jeśli będziemy chcieli dzielić się Jego miłością z całym światem – to będą i tacy, którzy odrzucą Jezusa i nas. Będą i tacy, którzy będą kazali nam zamilknąć. I to będzie moment próby, co okaże się silniejsze: strach o swoje życie czy ta miłość, która nie chce i nie może zamilknąć. 

Kościół nie udaje, że nie ma męczenników. Pierwszy był Szczepan, wspomniany jeszcze w Dziejach Apostolskich, ukamienowany. Potem męczeńską śmiercią umierali Apostołowie Jezusa. 

W czasach wielkich prześladowań za kolejnych rzymskich cesarzy umierali wielcy biskupi i prości chrześcijanie, krzyżowani, paleni żywcem, rozszarpywani przez dzikie zwierzęta, ścinani mieczem. Czy się bronili? Nie. Wiedzieli, że nie ustąpią. Wiedzieli, że nie odwrócą się od Jezusa, bo Go poznali i nie mogli Mu zaprzeczyć. 

Kiedy w 107 roku do Rzymu na egzekucję przywieziony został św. Ignacy, biskup Antiochii, rzymska wspólnota chrześcijan mogła jeszcze próbować go ratować. On jednak na to nie pozwolił. Napisał do Rzymian list, w którym stanowczo wręcz tego zabronił, wyjaśniając swoje motywy. To jeden z najpiękniejszych chrześcijańskich tekstów o męczeństwie. 

„Piszę do wszystkich Kościołów i ogłaszam wszystkim, iż chętnie umrę dla Boga, jeśli mi w tym nie przeszkodzicie. Proszę was, wstrzymajcie się od niewczesnej życzliwości. Pozwólcie mi się stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. Proście za mną Chrystusa, abym za sprawą owych zwierząt stał się żertwą ofiarną dla Boga. 

Na nic mi się zdadzą ziemskie przyjemności i królestwa świata. Lepiej mi umrzeć w Chrystusie, niż panować nad całą ziemią. Szukam Tego, który za nas umarł. Pragnę Tego, który dla nas zmartwychwstał. Bliskie jest moje narodzenie. Wybaczcie mi, bracia! Nie wzbraniajcie żyć, nie chciejcie, abym umarł. Skoro pragnę należeć do Boga, nie wydawajcie mnie światu i nie uwodźcie tym, co ziemskie. Pozwólcie chłonąć światło nieskalane. Gdy je osiągnę, będę pełnym człowiekiem. Pozwólcie mi naśladować mękę mego Boga! Jeśli ktoś ma Go w swoim sercu, zrozumie, czego pragnę, a znając powód mego utrapienia, ulituje się nade mną. 

Książę tego świata chce mnie porwać i przeszkodzić memu dążeniu do Boga. Niechaj go nikt z was nie wspomaga! Bądźcie raczej po mojej stronie, to jest po stronie Boga. Nie rozprawiajcie o Jezusie Chrystusie, gdy równocześnie pragniecie świata. Niechaj nie mieszka w was zazdrość. Nawet gdybym prosił, będąc u was, nie słuchajcie – uwierzcie raczej temu, co teraz do was piszę. Piszę zaś będąc przy życiu, a pragnąc śmierci. Moje upodobania zostały ukrzyżowane i nie ma już we mnie pożądania ziemskiego (…).

Nie chcę już dłużej żyć na ziemi. Stanie się tak, jeśli zechcecie. W tych krótkich słowach was proszę: Wierzcie mi – Jezus Chrystus pozwoli wam zobaczyć, iż mówię szczerze. Przez Jego to prawdomówne usta Ojciec rzeczywiście przemówił. Módlcie się za mnie, abym doszedł do Niego. Napisałem wam, kierując się nieludzkim rozumieniem, ale myślą Boga. Jeśli będę cierpiał, będzie to znakiem waszej do mnie miłości, jeśli zostanę uwolniony, będzie to oznaczać waszą niechęć.”

Tak właśnie wygląda tęsknota za Bogiem. Tak wygląda świadectwo dawane do końca. I nie jest przypadkiem, że na przełomie I i II wieku Tertulian napisał, iż „krew męczenników jest posiewem chrześcijan – bo rzeczywiście to właśnie świadectwo sprawiało, że Kościół rósł bardzo szybko. Jeśli ktoś jest gotów życiem zapłacić za to, co głosi – to znaczy, że jest do tego przekonany. Jeśli ktoś gotów jest życiem zapłacić za swoje słowa to znaczy, że mówi prawdę i to prawdę najważniejszą z możliwych. 

Bądźmy szczęśliwi. Bądźmy wierni. Bądźmy misjonarzami. Żyjmy blisko Jezusa, w intymnej wręcz relacji. Karmmy się Nim. I bądźmy odważni, ciekawi świata, pewni bycia kochanymi i ze świadomością, że jeśli głosimy Jezusa, to Jezus jest przy nas. I wtedy nic nam nie grozi, choćby ktoś odebrał nam życie. 

Wstańcie. Chodźmy. Świat na nas czeka. Stęskniony świat czeka na miłość, czeka na Jezusa.