Duchowe pielgrzymowanie Duchowość PPAG 2022

DZIEŃ 7 / KONFERENCJA

3 sierpnia

Wstańcie, chodźmy do zranionych w Kościele

Tajemnica solidarności

Pójście do zranionych w Kościele jest bardzo trudne. Jest bodaj najtrudniejsze – bo trzeba i tu zacząć od ich wysłuchania. I z doświadczenia wiem, jak bardzo to słuchanie nas boli. Z doświadczenia wiem, jak włączają się niemal natychmiast mechanizmy obronne. Nawet, jeśli całym sercem stoimy po stronie skrzywdzonych – dziennikarze, redaktorzy naczelni katolickich czasopism, księża, biskupi – to kiedy przychodzi nam słuchać skrzywdzonych, zaczyna nam się kotłować w głowie mnóstwo argumentów z cyklu „ale”. 

„Ale” to są tylko wasze emocje.

„Ale” przecież Kościół się oczyszcza.

„Ale” nie można oskarżać wszystkich.

„Ale” nie każdy ksiądz odpowiada za grzechy jednego przestępcy.

„Ale” odszkodowań to nie dostaniecie. 

„Ale” wasze spojrzenie jest subiektywne.

„Ale” za dużo w was gniewu.

„Ale” wasze oceny rzeczywistości są subiektywne i niesprawiedliwe.

„Ale” nie macie oglądu całości.

„Ale” to nie był błąd Kościoła, tylko grzechy pojedynczych ludzi w Kościele.

„Ale” przecież jest tylu dobrych i świętych księży, dlaczego o nich nie mówicie!

Te wszystkie „ale-argumenty” są prawdziwe. I dlatego właśnie wysłuchanie i zrozumienie skrzywdzonych jest tak trudne – że trzeba je schować do kieszeni. Trzeba zapomnieć o sobie, nie bronić siebie, w pokorze przyjąć cudzą krzywdę – i wysłuchać. Nawet, jeśli nie rozumiemy, to trzeba uwierzyć, jak bardzo ich to boli. Jeśli oparzymy sobie rękę albo złamiemy nogę, nie chcemy słyszeć, jak ktoś bliski nam powie – nie przesadzaj, co to za ból. Zaraz ci minie. Jeśli wieczorem resztą sił docieramy do noclegu i już nie wiemy, jak postawić stopę, żeby nie urazić kolejnego pęcherza, nie chcemy słyszeć: to tylko twoje subiektywne odczucie, rozczulasz się nad sobą.

To nie pomaga. To niczego nie leczy. To sprawia tylko, że czujemy się niezrozumiani i odrzuceni.

O tym, czego osoby skrzywdzone w Kościele oczekują od Kościoła – a więc i od nas, którzy jesteśmy do nich posłani – mówi Ewa Kusz, psycholog, seksuolog, terapeutka, wicedyrektor Centrum Ochrony Dziecka przy Akademii Ignatianum w Krakowie. 

Tłumaczy ona, że jednoznaczną i krótką odpowiedź na to pytanie udzielić jest bardzo trudno, bo każda skrzywdzona osoba jest inna. Każdy skrzywdzony ma inną historię przed krzywdą i inną historię po krzywdzie. Niektórzy o tym, co się stało, mówią od razu. Inni zdobywają się na to czasem po kilkunastu latach. Jedni spotkali po drodze kogoś, kto im pomógł, inni zostali z tym sami. 

Pani Ewa Kusz przyznaje, że starała się zebrać ich głosy i oczekiwania wobec Kościoła, żeby przynajmniej wstępie wyznaczyć pewne kierunki. 

Pierwszym tym kierunkiem jest przyjęcie, że skrzywdzeni przez Kościół i w Kościele istnieją. 

– Osoba skrzywdzona najpierw pragnie po prostu doświadczyć tego, że „jest”, że ma prawo do istnienia w swoim bólu, zranieniu, krzywdzie – mówi Ewa Kusz. – Duchowny, który jako przedstawiciel Kościoła, nierzadko przedstawiający się jako „przedstawiciel Boga”, traktował krzywdzonych jak przedmiot do użycia, niszcząc ich wartość. Niejednokrotnie swoje czyny tłumaczył treściami religijnymi, Mówił, że to Bóg tak chce. Skutkiem tego był gwałt. To nie był gwałt tylko na ciele i psychice. To był gwałt dotykający fundamentu istnienia jako osoby, to było to niszczenie godności „dziecka Bożego”, to było to niszczenie doświadczenia Boga-Miłości w tych, których krzywdził. To było wreszcie niszczenie w nich doświadczenia Kościoła jako wspólnoty, bo tu dokonywała się krzywda, której nikt nie zapobiegł, na którą nikt nie reagował. Osoby skrzywdzone oczekują więc, aby Kościół, w którym dokonała się krzywda, uznał ją – nie jako grzech sprawcy, któremu należy wybaczyć, ale jako przestępstwo, którego osoby skrzywdzone stały się ofiarą. Osoby skrzywdzone oczekują, aby przede wszystkim BYĆ wysłuchanymi – w ich bólu, złości, bezradności. Czasem w zawstydzeniu i ciągłym pytaniu czy to na pewno nie oni są winni. Czasem w agresywnym oskarżeniu. Oczekują, że gdy przyjdą, to będą przyjęci z troską jako OSOBY, które mówią o ranie zadanej nie tylko im samym, ale również całej wspólnocie kościelnej. Nie chcą być traktowani jako petenci, którzy zakłócają „święty spokój”, jako intruzi czy jako ci, którzy działają przeciw Kościołowi. Osoby skrzywdzone chcą mieć prawo, by cierpienie, które skrywali przez lata, mogli wyrazić tak, jak potrafią. Nie oczekują pouczeń, oczekują przyjęcia.


Osoby skrzywdzone oczekują sprawiedliwości. Chcą, aby jasno zostało nazwane, kto był sprawcą, a kto skrzywdzonym. Chcą, aby usłyszeli to także inni, którzy bronią oskarżonego kapłana, ich krzywdziciela. Osoby skrzywdzone oczekują, aby ten, który ich skrzywdził poniósł sprawiedliwą karę, gdyż tylko to będzie dla niego szansą, aby się nawrócił. Osoby skrzywdzone chcą być PODMIOTEM procesu kościelnego, w którym sądzony jest ich sprawca. Dzisiaj to oskarżony kapłan ma więcej praw, których osoba skrzywdzona jest pozbawiona, a przez to kolejny raz traktowana jest jak ktoś nieważny, jakby to jej nie dotyczyło. W swojej własnej sprawie skrzywdzony nadal formalnie może być tylko świadkiem, nie ma nawet dostępu do akt sprawy. Osoba skrzywdzona w Kościele chce mieć prawo wyboru – pozostania w nim bądź odejścia. Nie potrzebuje pouczeń o tym, jaka ma być jej relacja z Bogiem. Oczekuje szacunku do swoich wyborów.

Drugą ważną kwestią, o której mówi Ewa Kusz, doświadczona w pracy ze skrzywdzonymi, jest konieczność uszanowania ich czasu zdrowienia. 

– Osoby zranione chcą zdrowieć – mówi. – Potrzebują na to czasu i potrzebują pomocy. Nie chcą, by im wyznaczano czy narzucano, kto ma im pomagać. Chcą wybierać sami. Jeśli będą potrzebowali pieniędzy na psychologa, prawnika, to chcą mieć prawo taką pomoc otrzymać.

Jeśli potrzebują księdza, to takiego, który nie będzie im nic narzucał – nie będzie narzucał swojej duchowości, swojej religijności, nie będzie wysyłał ich do egzorcysty czy wymuszał przebaczenia. Nie chcą, aby kolejny kapłan narzucał im cokolwiek. Już tego doświadczyli ze strony swojego krzywdziciela. Nie chcą, aby czynili to kolejni pod pozorem dobra i pomocy im. Potrzebują czasu, w którym leczyć będąswoje rany.

Osoby skrzywdzone potrzebują drugiego człowieka, który pomoże doświadczyć relacji, które nie krzywdzą. Kapłan, który ich skrzywdził, wykorzystał ich ufność, bezbronność i otwartość na drugiego. Teraz z nieufnością podchodzą do „innego”. Kościół stał się miejscem krzywdy, więc w naturalny sposób zadają pytanie, czy jest w nim miejsce również, by zdrowieć? Chcą Kościoła, który jest Matką, a nie tylko nauczycielką. Chcą Kościoła, w którym mają prawo być i zdrowieć według własnego rytmu.

Osoby skrzywdzone oczekują też, że wspólnota, w której duszpasterzem był ten, który ich skrzywdził, również dostanie pomoc, bo również jest „ofiarą” i jest zraniona przestępstwem swojego duszpasterza.
Osoby skrzywdzone w Kościele na etapie swojego zdrowienia nie chcą kolejny raz opowiadać o swojej krzywdzie, by – „dawać świadectwo”. To jest dla nich często powrót do „piekła”. Był czas, gdy chcieli to z siebie nierzadko po latach „wyrzucić”, gdy chcieli o tym opowiedzieć. Potem przychodzi moment, w którym nie chcą już do tego wracać – właśnie po to, aby zdrowieć. Nie chodzi o to, aby zapomnieć, bo zapomnieć się nie da. Chcą iść dalej, a nie stać w miejscu.

Trzecim oczekiwaniem skrzywdzonych jest według Ewy Kusz to, by Kościół skorzystał z ich doświadczeń. Dla swojego dobra i dla dobra kolejnych dzieci. Kiedy przeszli przez długą drogę zdrowienia i potrafią spojrzeć na swoje życie z boku – potrafią też podpowiedzieć, gdzie popełniamy błędy, gdzie są słabe strony, co może sprawiać, że ktoś nadal wykorzystywać będzie dzieci. Gdzie są zaniedbania w formacji księży. Gdzie są błędy w relacjach między księżmi. 

– Mogą podpowiedzieć, w jaki sposób pomagać osobom skrzywdzonym i jakie Kościół, pomagając, robi jeszcze błędy – mówi Ewa Kusz. – Mogą w końcu podpowiedzieć, jak wspólnie współtworzyć Kościół bardziej „ludzki”, a nie tylko instytucjonalny. 

Tyle pani Ewa Kusz.

Jest w tej sprawie jeszcze jedno ważne pytanie. To pytanie o księży, o ich dobro – o tych księży, którzy naprawdę żyją Jezusem i nigdy nikomu żadnej krzywdy nie zrobili. Oni często czują się zastraszeni, podejrzewani, niewinnie oskarżani. Trudno uznać, że to jest sprawiedliwe, jeśli ustawia się ich w jednym szeregu z przestępcami. 

Księża – ci sprawiedliwi i Boży – czują, że nie są rozumiani. Muszą się mierzyć z krzywdzącymi uogólnieniami. Traktowani są coraz bardziej nieufnie. To utrudnia im pracę duszpasterską. 

Rozmawiałam o tym kiedyś z ks. Piotrem Studnickim z Biura Delegata KEP do spraw Ochrony Dzieci i Młodzieży. 

– Czytałbym to przede wszystkim w kategoriach honoru – cnoty społecznej, o której pisał już Arystoteles i św. Tomasz z Akwinu – mówił ks. Piotr. – Każde postępowanie jednostki rzutuje na całą wspólnotę, do której człowiek przynależy. Zachowanie moralne jednostki w pewnym sensie rozpromienia całą wspólnotę. Jeśli jednostka zachowa się szlachetnie, jesteśmy z niej dumni. Na tej zasadzie jako Polacy jesteśmy dumni z papieża Polaka. Wielcy ludzie są „nasi” i są przyczyną naszej chluby. Ale to ma swoją drugą stronę: jeśli ktoś ze wspólnoty zachowuje się niemoralnie, to zachowanie rzuca cień na wszystkich i rodzi poczucie wstydu. Przestępcze czyny niektórych duchownych czy niewłaściwe reakcje niektórych ich przełożonych rzutują na nas wszystkich, stają się przyczyną podejrzliwości wobec całej wspólnoty. Nie dotyczy to tylko duchownych. Świeccy również słyszą: „To wy jesteście ci od tych afer”. Wszyscy niesiemy ze sobą to odium, które spadło na Kościół przez przestępstwa niektórych jej członków. Zdarza się na ulicy, że przypadkowy człowiek mijając księdza w koloratce, rzuci mu, że jest pedofilem. I właśnie przed takim potraktowaniem pojawia się w księżach lęk. Lęk sprawia, że jesteśmy jak kapłan i lewita z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie: zajęci ważnymi sprawami i niezauważający realnego cierpienia tuż obok. Ten biblijny obraz powinien być kluczem naszych działań w Kościele. Nie mamy zajmować się sobą. Mamy iść i szukać skrzywdzonych, bo oni są jak człowiek pobity przy drodze. Nie może być dobrym pasterzem ktoś, kto powie, że trudno, tamtych wprawdzie nie ma, odeszły, ale ważne są te miliony, które nadal są w kościołach. 

Niezrozumienie wśród niektórych księży budzi temat finansowania fundacji, która pomaga skrzywdzonym w terapiach. Ale kto ma być przy skrzywdzonych pierwszy, jeśli nie Kościół właśnie, jeśli nie księża? To my kapłani powinniśmy pomóc pierwsi, bo to nasi bracia zawiedli. 

Zapytałam ks. Piotra Studnickiego o to, co będzie, jeśli na niewinnych księży posypią się fałszywe oskarżenia. To przecież jest możliwe – i niebezpieczne.

– Takie sytuacje mogą się zdarzyć i nie można ich wykluczyć – przyznał ks. Piotr. – Na drodze prawnej każdy ma prawo się bronić, choć rzeczywiście już samo oskarżenie księdza jest jakimś rodzajem śmierci publicznej. Fałszywie oskarżonemu księdzu nawet po oczyszczeniu z zarzutów bardzo trudno będzie pełnić posługę. Nie mam wątpliwości, że mamy tu do czynienia wręcz z rodzajem męczeństwa. My, duchowni, musimy się w tej sytuacji modlić o heroiczną odwagę, która jest nam potrzebna, żeby znosić niesprawiedliwy osąd. Musimy również pamiętać, że znoszenie z godnością takiego cierpienia jest przecież formą naśladowania Chrystusa, który wziął na siebie cudze grzechy (nie swoje!) i za cudze grzechy cierpiał. Wszystko wpisane jest w Ewangelię: że będziemy ciągani po sądach, że będziemy fałszywie oskarżani, będziemy w nienawiści u wszystkich. Nie boję się takich sytuacji. One jako Kościołowi nam nie zaszkodzą – podobnie jak nie szkodzą nam i nie szkodzili przez wieki męczennicy. Męczeństwo i heroizm są bardzo trudne, ale przynoszą Kościołowi głęboką korzyść, bo go uwiarygadniają. To nie fałszywe oskarżenia nam szkodzą. O wiele bardziej szkodzi nam to, że mijamy obojętnie zranionych, bojąc się, że ktoś nas „powiąże ze sprawą”, że jakiś cień się i do nas przyklei. Szkodzą nam ci, którzy krzywdzą dzieci, ci, którzy bagatelizują ich dramat. Szkodzi nam tolerowanie zła, bo jest absolutnym zaprzeczeniem tego, czego Chrystus chciał dla swojej wspólnoty: żeby żyła miłością i troską o najsłabszych.

Jesteśmy posłani do skrzywdzonych w Kościele. Właśnie tak jesteśmy posłani: żeby ich rozumieć i być przy nich do końca, aż po własne męczeństwo.