Duchowe pielgrzymowanie PPAG 2025
Duchowe pielgrzymowanie PPAG 2025
Gdy brak staje się miejscem dla łaski
Drodzy Pielgrzymi,
idziemy dalej – zmęczeni, może już trochę opaleni, czasem odrobinę poirytowani, ale przecież „przy nadziei”! Dziś zapraszam Was do spotkania z niezwykłą kobietą – Elżbietą, która uczy nas, że nawet wtedy, gdy nasze małe nadzieje się nie spełniają, Bóg przygotowuje coś większego.
Myślę, że wszyscy zgodzicie się ze mną, że nasze „małe nadzieje” są dla nas bardzo ważne i że czasem – w naszych oczach – urastają do rangi „wielkich nadziei”, nadziei, których spełnienie wydaje się nam konieczne; bez których spełnienia nie wyobrażamy sobie dalszego życia. I to jest zrozumiałe, ludzkie i oczywiste. Mamy prawo mieć nasze „małe nadzieje”; mamy prawo żywić nadzieje, że nasze dobre marzenia się kiedyś spełnią. Ale to oczekiwanie na spełnienie „małych nadziei” zawsze musi być wpisane w szerszą perspektywę „wielkiej nadziei”, którą jest życie w pełnej i wiecznej wspólnocie z naszym Panem Jezusem Chrystusem.
Słowa, które teraz piszę, słyszycie albo czytacie gdzieś na jakiejś polskiej drodze, podczas kolejnego etapu naszej pielgrzymki do Matki Nadziei… Piszę to rozważanie akurat w Dzień Matki i przy tej okazji wspominam moją kochaną i świętą, nieżyjącą już Mamę. Nie obawiam się nazwać tak mojej Mamy, która urodziła dwanaścioro dzieci, spośród których ja byłem najmłodszym, i która zawsze o życiu prenatalnym każdego z nas: moich sióstr i braci, zawsze mówiła, że był to dla niej stan „przy nadziei”. Tak! Kobieta brzemienna jest „przy nadziei”. Dlatego dzisiaj chciałbym Wam opowiedzieć o Świętej Elżbiecie, żonie Zachariasza, a matce Jana Chrzciciela, która przez prawie całe swoje życie żyła nadzieją, że kiedyś stanie się matką, ale dopiero u kresu swojego życia, w późnej starości, znalazła się „przy nadziei” i urodziła swego długo wyczekiwanego potomka.
Pismo Święte niewiele mówi o Elżbiecie, ale co i jak o niej mówi jest niezwykle interesujące i wymowne. Elżbieta była nie tylko żoną pobożnego mężczyzny, ale jest również chwalona za to, że była „sprawiedliwa”. Jej mąż, Zachariasz, był kapłanem, a ona sama również pochodziła z kapłańskiego plemienia Aarona. Przypuszczam, że Elżbieta była bardzo dumna z tego, że nosi to samo imię, co żona Aarona (zob. Wj 6, 23), założyciela kapłańskiej linii lewitów, a zarazem pierwszego arcykapłana Izraela. Hebrajskie imię Eliszewa, czyli Elżbieta, podkreśla wierność Boga, który gwarantuje spełnienie obietnic przymierza. Można je przełożyć na zdanie: „Bóg mój poprzysiągł” albo „mój Bóg jest pełnią” (Eliszewa). Imię to wyraża głębokie znaczenie zaufania do Boga jako źródła wierności i fundamentu przymierza.
Ewangelista Łukasz opowiada, że to podeszłe wiekiem małżeństwo z Ain Karem było sprawiedliwe wobec Boga i postę-powało nienagannie według wszystkich Jego przykazań i przepisów (Łk 1, 6). Elżbieta i Zachariasz zostali nazwani „sprawiedliwymi (gr. dikaioi) wobec Boga” – to znaczy, że ich życie było zgodne z tym, czego Bóg pragnie od człowieka. Ta sprawiedliwość była bardzo konkretna: przejawiała się w codziennych wyborach, wierności, spójnych postawach i czynach. Mówiąc prościej – żyli tak, jak wierzyli i całym sercem trwali przy Tym, w Kogo wierzyli.
Pomimo oddania i wiernego posłuszeństwa Bogu, Elżbieta i Zachariasz nie doczekali się potomstwa. W starożytnym Izraelu płodność była znakiem błogosławieństwa Bożego i zapewniała trwałość imienia w rodzie. Kobieta postrzegana była przez pryzmat swojej roli matki i żony – tej, która zapewnia dziedziczenie przez dzieci i trwanie imienia rodu (por. Pwt 25, 5-6). Niepłodność natomiast była uważana za wielkie nieszczęście, często – choć niesprawiedliwie – łączone z karą za rzekomy lub domniemany grzech (zob. Rdz 20, 18 i Kpł 20, 20-21, gdzie niepłodność jest ukazana jako kara za grzech). Kobieta bez dzieci była społecznie marginalizowana, co pogłębiało jej duchową udrękę.
Każdy z nas na pielgrzymce ma takie swoje „małe nadzieje”. Dla jednych to chłodna woda po dziesiątym kilometrze, dla innych – że trafią do domu z prysznicem. Ale wszystkie te małe nadzieje nabierają sensu, gdy wiemy, dokąd naprawdę zmierzamy. Czasem ta „mała nadzieja” to po prostu marzenie, że postoju do-czekamy przed pojawieniem się pęcherza – i że toaleta będzie miała drzwi, a nie tylko zasłonę z reklamówki. No cóż… pielgrzymka uczy pokory i… szybkich decyzji!
W kulturze, w której podstawową jednostką społeczną była rodzina, a pochodzenie miało kluczowe znaczenie, bezdzietność była powodem wielkiego zmartwienia i zawstydzenia. Jeśli kobieta nie miała dzieci, nie miała również zabezpieczenia na przyszłość, gdyby coś niedobrego stało się ze zdrowiem lub życiem jej męża. W społeczeństwie biblijnego Izraela mężczyźnie potrzebne było dziecko, by przekazać mu swoje imię i dziedzictwo, a każda dziewczyna pragnęła być matką, by zrealizować swoją kobiecą i macierzyńską godność.
Hebrajskie, biblijne słowo na określenie kobiety niepłodnej to akarah. Wywodzi się ono z rdzenia czasownikowego oznaczającego „wykorzenić”, „wyrywać z korzeniami”, „usuwać korzenie”. Zatem słowo akarah sugeruje nie tylko niezdolność do posiadania potomstwa, ale też stan „wykorzenienia”, „oderwania” od życia, które ukierunkowane jest na jego przekazywanie. W starożytnej Palestynie status akarah związany był nie tylko z cierpieniem egzystencjalnym tych kobiet, lecz także z jakimiś formami ich odrzucenia w społeczeństwie. Z kobietą niepłodną często tak dalece się nie liczono, że w swoim środowisku stawała się niezauważalna, jakby „niewidoczna”, „nieistniejąca”, a na pewno „niespełniona”. Formalnie akarah nie była otwarcie przekreślona przez prawo, ale w codziennej rzeczywistości często doświadczała upokorzeń i pogardy, którą można uznać za formę społecznej marginalizacji, a w skrajnych przypadkach nawet jakiejś formy wykluczenia.
Stary Testament nigdzie nie potępia kobiet niepłodnych, ale pokazuje ich los jako bolesny zarówno na płaszczyźnie fizycznej, psychicznej, jak i duchowej. Co więcej, jeśli przyjrzeć się szeregom opowiadań Pierwszego Przymierza, to łatwo można zauważyć, że Bóg często wybiera właśnie kobiety niepłodne, by przez nie działać. Ich niepłodność staje się przestrzenią objawienia Jego mocy i wierności. Tak było w przypadku Sary (Rdz 18), Rebeki (Rdz 25, 21), Racheli (Rdz 30, 22-23), Anny (1 Sm 1), bezimiennej matki Samsona (Sdz 13), a w Nowym Testamencie także Elżbiety. Biblia opisuje doświadczany przez nie ból, upokorzenie i poczucie pustki. Anna była dręczona przez Peninę, „płakała i nie jadła” (1 Sm 1, 7), a jej modlitwa wypływała „z goryczy duszy” (1 Sm 1, 10). Rachela mówi do Jakuba: „Daj mi dzieci, bo inaczej umrę!” (Rdz 30, 1) – nie z powodu choroby, lecz z egzystencjalnego „poczucia niebytu”. To pokazuje, że niepłodność wiązała się z kulturowym wstydem i społecznym piętnowaniem, nawet jeśli formalnie nie była potępiona przez Prawo. Jednak we wszystkich tych przypadkach stan niepłodności i bezdzietności był dla Boga „przestrzenią” do okazania łaski i mocy; i we wszystkich tych przykładach, gdy Bóg cudownie „otworzył łono” tak, że urodziło się dziecko, to było ono traktowane jako wyjątkowy dar Boży, a potem – w dalszej historii – wypełniło szczególne zadania w planie Bożym.
Głęboki wymiar cierpienia związanego z niepłodnością potwierdzają również pozabiblijne, starożytne pisma żydowskie. Znajdujemy w nich takie na przykład zdanie: „Cztery osoby uważane są za martwe: ubogi, trędowaty, ślepy i ten, kto nie ma dzieci” (Nedarim 64b). Słowa te nie są wyrazem potępienia, lecz uznaniem bólu i cierpienia tych ludzi. W przekonaniu autora tego tekstu bezdzietny – a więc również kobieta niepłodna – w pewnym sensie doświadcza pewnego rodzaju „śmierci społecznej”.
Niektórzy rabini czasów Jezusa twierdzili, że bezdzietny uczony w Prawie nie może zasiadać w Sanhedrynie (zob. Sanhe-dryn 36b), jednak – i to także trzeba odnotować – nauczanie czyjegoś dziecka było równoznaczne z duchowym ojcostwem tego, kto je naucza (zob. Sanhedryn 19b; 99b). Inne postanowienia rabinów mówią, że jeśli po dziesięciu latach małżeństwa para nie doczekała się potomstwa, to mąż może swobodnie oddalić swoją żonę, by z inną kobietą wypełnić przykazanie rodzenia potomstwa wyrażone w Księdze Rodzaju (Rdz 1, 28: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się) (Jevamot 64a).
Zdając sobie sprawę z położenia kobiety niepłodnej w społeczeństwie starożytnego Izraela, nie dziwią nas słowa Elżbiety, które wypowiedziała po urodzeniu Jana: „Bóg zdjął ze mnie hańbę” (gr. oneidismos). Hebrajskim odpowiednikiem wyrazu „hańba” jest słowo cherpah, którego etymologia wskazuje na takie czynności jak: „znieważanie”, „lżenie”, „szydzenie”, „zawstydzanie”, „oskarżanie”, publiczne i jawne wyrażanie pogardy. Możemy sobie wyobrazić, że tego typu zachowania ludzi żyjących w Ain Karem były częścią życia Elżbiety, a może nawet jej codziennością. Prawie przez całe swoje życie Eliszewa mierzyła się ze społecznym piętnowaniem.
Elżbieta i Zachariasz są przykładem głębokiej wierności, ufności Bogu i wiernego posłuszeństwa Jego przykazaniom aż do swojej starości pomimo cierpienia spowodowanego brakiem potomstwa. Zachariasz nie odesłał Elżbiety z przewidzianym przez prawo „listem rozwodowym”, a „zhańbiona” w oczach społeczeństwa Elżbieta nie zaproponowała mu dobrowolnego oddalenia się, co – jak świadczą starożytne przekazy – czasami się zdarzało. Można więc sądzić, że łączyła ich szczera miłość, silna wiara i mocna nadzieja. Ich życie, tak skrótowo przedstawione w Ewangelii według Świętego Łukasza, pokazuje, że Bóg miał wobec nich swój plan; że błogosławił Elżbiecie przez cały czas, mimo zewnętrznych znaków świadczących o jej niepłodności, która w błędnej opinii ludzkiej uchodziła za karę.
Miłość i cierpienie współistnieją ze sobą. Bóg nie pogardza nikim, lecz wybiera. Wybiera niepłodne kobiety na matki wybranych, a to, co świat uważa za słabe i nic niewarte, uznaje za godne cudu. Choć Elżbieta była niepłodna, doświadczała miłości zarówno ze strony męża, jak i Boga, który przez długi czas nie dawał jej potomstwa nie po to, by ją za coś ukarać, ale by przygotować ją na dar większy niż ten, którego oczekiwała. Dzięki temu cud macierzyństwa Elżbiety stał się dla niej nie tylko biologicznym faktem, ale znakiem, że Bóg pamięta o tym, co zapomniane i daje życie temu, co obumarłe.
Obecność Boga w moim i Twoim życiu to nie spektakl, ale cicha i wierna odpowiedź na moją i Twoją ufną wierność i cierpliwe trwanie. Nie jest tak, że to Elżbieta „zdobyła” sobie dziecko u Boga, ale to Pan „wejrzał na nią i usunął jej hańbę”, udzielając daru nowego życia.
Niepłodność Elżbiety symbolizuje stan oczekiwania i cichego trwania w otwartości. Jej serce – dużo wcześniej niż jej łono – było przygotowane na „życie z góry” (por. J 3, 3. 7; 8, 23). Elżbieta nie oczekiwała potomstwa od Boga jako czegoś, co jej się należy. Nie rościła żadnych pretensji wobec Boga o swoje bezdzietne życie, a po narodzeniu Jana nie „przywłaszczyła sobie” jego życia. Pozwoliła, by to nowe życie zostało jej dane „z wysoka”. Jej niespełniona „mała nadzieja” nie zamieniła się w rozpacz, ale w postawę otwartości na działanie łaski. Jej niczym niezawi-niona niepłodność nie była dla niej wyrokiem. Przeciwnie: stała się przestrzenią dla cudownego działania Boga, miejscem na nową, „wielką nadzieję” i „zapowiedzią przełomu” (por. Bereszit Rabba 45,4).
Ta, w oczach Elżbiety subiektywnie „wielka”, choć w gruncie rzeczy jej „mała” nadzieja, stała się jej prawdziwie „wiel-ką” właśnie przez to, że spodziewała się nie tego, co po ludzku możliwe, ale tego, co Boża moc może z nią i w niej zdziałać, jeśli tylko pozostanie Mu wierna. Obiektywnie „wielka nadzieja” rodzi się tam, gdzie kończy się czysto ludzka, wyrachowana kalkulacja.
Muszę Wam powiedzieć, że ilekroć jestem w Ain Karem, zawsze staram się znaleźć wolną chwilę, żeby na nowo, ale za każdym razem inaczej przyjrzeć się pięknej figurze przedstawiającej spotkanie dwóch niewiast: Maryi i Elżbiety. Obie Niewiasty zostały przedstawione przez artystę z widocznymi cechami świadczącymi o stanie ich brzemienności, „przy nadziei”. Jedna z nich, kiedyś akarah – niepłodna, druga – zawsze dziewicza. Jak sądzicie, która z tych Niewiast wywoływała w swoim środowisku większe zdziwienie i zainteresowanie? Podstarzała i znana w Ain Karem jako akarah niepłodna Elżbieta czy młodziutka Małżonka Józefa z Nazaretu? – W pierwszej z nich Bóg uczynił cud, zmieniając jej ciało, zanim poczęła w sposób naturalny. W drugiej – nie zmienił niczego, ale napełnił Ją „zasiewem z góry”.
Niespodziewana płodność kobiety niepłodnej na pewno wywoływała większą ciekawość i „sensację” niż stan brzemienności Dziewicy z Nazaretu, która, jak wierzymy – przed, w trakcie i po poczęciu Jezusa, a nawet po Jego narodzeniu pozostała Dziewicą. To fascynujące! Zauważcie, że ten mimo wszystko „mniejszy” cud, jaki zdarzył się w życiu Elżbiety był bardziej widowiskowy niż ten „większy”, związany z Maryją. Pokazuje to, że Boże działanie sprawia więcej zdumienia na obrzeżach zdarzeń niż w ich centrum. Podobnie bywa w naszym życiu. Poświęcamy nieraz dużo więcej uwagi i zainteresowania uderzającym cechom i nadzwyczajnym zdolnościom rozmaitych świętych, niż temu, co faktycznie sprawiło, że stali się przed Bogiem świętymi.
Skoro Elżbieta i Zachariasz, jak mówi nam Święty Łukasz, byli ludźmi „prawymi”, znaczy to także, że ich sytuacja bezdziet-ności nie była wynikiem osobistego grzechu któregoś z nich. Czasami także prawi ludzie mają swoje życiowe rozczarowania… Co więcej małżonkowie modlili się za siebie nawzajem. Gdy anioł zapowiadał narodziny dziecka, mówił: „Nie bój się, Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja, Elżbieta, urodzi ci syna i nadasz mu imię Jan” (Łk 1, 13). Elżbieta natomiast, „gdy poczęła, pozostawała w ukryciu przez pięć miesięcy mówiąc: «Tak uczynił mi Pan wówczas, kiedy wejrzał łaskawie, by zdjąć ze mnie hańbę wśród ludzi»” (Łk 1, 25).
W tych słowach Elżbiety dochodzi do głosu jej wielka sprawiedliwość. Ona przez wiele lat oddawała swój ból Bogu, a uradowała się, gdy jej brzemię zostało z niej zdjęte. Takie działanie Boga nazwała „łaskawym”, ponieważ zdawała sobie sprawę, że Bóg nie był jej winien takiej odpowiedzi. W długich latach bezdzietności Elżbieta nie zachowywała się jak ktoś zagniewany na Boga z powodu braku dziecka. W rzeczywistości zaakceptowała swój los i mimo wszystko była Mu wierna. Dlatego, gdy tylko zorientowała się, że jest „przy nadziei” – podobnie jak Zachariasz, chociaż z zupełnie innych powodów – weszła w „głos delikatnej ciszy” (zob. 1 Krl 19, 12) i postanowiła pozostać w ukryciu. Na pięć miesięcy schowała się przed wzrokiem i opinią publiczną ludzi, nie wychodząc z domu (Łk 1, 39-40).
Nam trudno wytrzymać bez telefonu pięć minut, a ona trwała w ciszy pięć miesięcy – i to z radością. Może to jest właśnie duchowy detox, którego potrzebujemy także my?
Dlaczego to ukrycie? Niektórzy sądzą, że zmusiły ją do tego uszczypliwe uwagi sąsiadów. Tak się czasem zdarza, ale taka opinia nie bardzo mnie przekonuje. Czy Elżbieta mogłaby się wstydzić albo smucić z tego, że stała się matką? Inni twierdzą, że być może martwiła się, że dziecko nie urodzi się zdrowe albo przedwcześnie umrze. Ale opowiadanie biblijne nie daje takim wnioskom twardych podstaw. Przeciwnie, sugeruje raczej wielką radość Elżbiety. W moim odczuciu Elżbieta pozostała w ukryciu, aby w ciszy oddać się chwaleniu Pana (Łk 1, 25) i w ten sposób przygotować się na narodziny Jana. Cisza i ukrycie to często w Biblii przestrzeń przygotowania do czegoś wielkiego (por. 1 Krl 19, 12 – „głos łagodnego powiewu ciszy” jako miejsce objawienia Boga). Będąc kobietą sprawiedliwą (Łk 1, 6), rozpoznała, że to, co się wydarzyło, jest dziełem łaski – przekracza jej oczekiwania i
możliwości biologiczne. Jej ukrycie się przed wzrokiem ludzi mogło być gestem kontemplacji, wdzięczności i skupienia na tym, co z nią i w niej zdziałał Bóg. Podobnie jak później Maryja, Elżbieta również „nie rzuca się” od razu między ludzi, by dzielić się nowiną, ale najpierw przeżywa ją wewnętrznie. To pokazuje jej duchową dojrzałość: zanim wypowie słowa, pozwala, by łaska dojrzewała w zaciszu jej domu. To „ukrycie” nie było spowodowane lękiem, ale raczej przestrzenią intymnej relacji z Bogiem.
Wyobraźcie sobie dziś kobietę, która przez pięć miesięcy niczego nie publikuje, nie nagrywa reelsów z hasztagiem #CudNaStarość, nie wrzuca selfie z testem ciążowym… Elżbieta pokazuje, że najgłębsze cuda dojrzewają w ciszy, a nie w powiadomieniach. Może dlatego były tak trwałe?
Pozostawanie w ukryciu przez pięć miesięcy może mieć także sens odwrócenia perspektywy społecznej. Przez lata Elżbieta była społecznie zawstydzana i marginalizowana z powodu nie-płodności. Teraz, gdy „jest przy nadziei”, nie szuka jakiegoś „re-wanżu” w postaci triumfalizmu, lecz daje świadectwo, że radość nie wynika z samego posiadania, ale z otwartości na Boga.
Elżbieta uczy nas jednego: czasem naprawdę trzeba się „wylogować z tego świata”, żeby zalogować się na Bożą łaskę. Zamiast kolejnych powiadomień – łagodny głos Pana. Zamiast lajków – „Pan wejrzał na mnie i zdjął ze mnie hańbę”. Taki cud naprawdę warto kliknąć!
Zgodnie z żydowską tradycją czasów biblijnych stan brzemienności – zwłaszcza zaistniałej w sposób cudowny – był pojmowany jako czas szczególnego oddania się modlitwie i wdzięczności. Elżbieta przeżywa go w duchu cichego trwania. To czas łaski, nie demonstracji. Żona Zachariasza pozostawała w ukryciu, by w nieopisanej radości kontemplować to, że stała się obiektem osobistej troski Najwyższego Boga; że Bóg nie ominął jej pustki; że nawiedził ją i wypełnił; że jej dotychczasowy „brak” stał się uprzywilejowanym miejscem działania Boga; że radość nie wynika z samego posiadania, ale z przyjęcia i otwartości na Obecność.
Decyzja Elżbiety o „pozostaniu w ukryciu” w jakimś stopniu przypomina wyjście na rekolekcje, również takie, które przeżywane są w drodze. Elżbieta pokazuje nam, jak ważny jest taki właśnie czas w naszym życiu. Jak ważne jest, abyśmy regularnie poświęcali czas na wyciszenie się i skupienie, na chwilowe wycofanie się z aktywności np. na fejsie, aby zastanowić się nad wszystkim, co Bóg dla nas uczynił, żeby zdjąć z nas „hańbę” naszego grzechu. W ukryciu i ciszy Elżbieta mogła w pełni docenić dzieła Boga i zrozumieć, w jaki sposób życie jej syna jest splecione z Jego życiem. Bóg dał jej dar macierzyństwa, ona z kolei, po-przez swoje odosobnienie, daje Bogu dar z siebie samej. Poświęcenie czasu na trwanie sam na sam z Bogiem daje każdemu z nas możliwość zrobienia tego samego.
Brak potomstwa jest dziś przyczyną wielkiego cierpienia dla wielu par. Bycie „w podeszłym wieku” tylko potęguje odczuwany ból, gdy pragnienie posiadania dzieci pozostaje niespełnione. Chociaż moja działalność duszpasterska jest znikoma, to poznałem w swoim życiu kilka małżeństw, które doskonale rozumieją sytuację, w jakiej znaleźli się Elżbieta i Zachariasz. Te pary są dla mnie prawdziwym wzorem, ponieważ zdecydowały się ukoić swój ból na wiele pozytywnych sposobów. Na przykład, zazwyczaj jako pierwsze reagują na potrzeby innych. Starają się jak najlepiej zatroszczyć o tych, którzy żyją obok nich. Znam także pewną samotną kobietę, bezdzietną wdowę, która zawsze ma przy sobie kilka skromnych upominków dla dzieci w różnym wieku, aby – gdy nadarzy się taka okazja – mogła je komuś ofiarować, wywołując tym samym uśmiech wdzięczności na twarzy. Czasem mamy więcej do dania, niż się wydaje – nawet wtedy, gdy czujemy, że wszystko rozeszło się po ludziach jak woda z bukłaka pod Jasną Górą.
Przypuszczam, że niewielu, a może nawet nikt z Was, podążających w stronę Czarnej Madonny, nie nosi w sobie bólu z powodu niepłodności albo braku potomstwa, ale jest przecież mnóstwo innych rzeczy, które mogą przynieść życiowe rozczarowanie.
Serce każdego z nas kryje przecież w sobie jakąś modlitwę, na którą niebo jeszcze nie odpowiedziało, i pragnienie, które jeszcze nie zostało spełnione. Podobnie jak Elżbieta i Zachariasz doświadczamy w naszym życiu duchowym okresów pustki, czasów, w których słowa naszych modlitw i nasze akty czci wydają się jałowe lub bezowocne. Doświadczamy nieraz, jak trudno jest iść naprzód w praktykowaniu naszych nabożeństw bez najmniejszego nawet poczucia obecności Boga. W takich chwilach możemy albo wycofać się ze świata i zamknąć się na wszelkie relacje, tworząc sobie bańkę izolacji w bólu, albo „przestrzegając wszystkich przy-kazań”, utrzymać swoje serce w gotowości darowania się innym, aby rozjaśnić ich życie. Elżbieta i Zachariasz uczą nas, jak prze-trwać te okresy pustki i tęsknoty, nawet jeśli trwają one długo.
Mimo że Elżbieta czuła „hańbę”, nie uległa rozgoryczeniu. Być może to jest jeden z powodów, dla których Święty Łukasz nazwał ją „sprawiedliwą” i „bez zarzutu” (Łk 1, 6). Dobrzy ludzie muszą jeszcze bardziej uczyć się polegania na Bogu.
Bóg nigdy nie gwarantuje, że nasze życie będzie wolne od trudów, bólu i cierpienia. Centralną kwestią jest to, jak sobie z tym trudem poradzimy. – Gorycz zrodzi owoce gniewu i frustracji, wysysając z nas radość życia. Natomiast zaufanie i wierność sprawią, że odnajdziemy spełnienie w sposób, którego nawet nie braliśmy pod uwagę. Na przykład, ile bezdzietnych par ułożyło sobie życie, służąc innym dzieciom czy to poprzez posługę w parafii, czy adopcję dziecka, które nie miało już rodziców, którzy by się nim opiekowali. – Czasami przeszkoda nie jest ślepą uliczką, ale zakrętem na drodze, za którym rozjaśnia się nowa perspektywa.
Fundamentem nadziei jest cierpliwość. W naszych oczekiwaniach, w tęsknocie za spełnieniem naszych małych nadziei zdarza się, że pytamy: „Jak długo jeszcze? Dokąd, Panie, nie będziesz nam błogosławił?” (por. Ps 13, 2). Jak długo jeszcze mam przechodzić przez te trudności? A Pan odpowiada: „Bądź cierpliwy!”
Pamiętaj, że każda Twoja modlitwa jest wysłuchana, bo albo modląc się wytrwale – otrzymasz w końcu to, o co prosisz, albo się modlisz – a Pan Bóg da Ci światło, które pozwoli Ci zrozumieć, dlaczego tego nie otrzymałeś. Chcemy trwać przy Bogu zawsze, bez względu na to czy nasza słuszna i dobra „mała nadzieja” się spełni, czy też jej spełnienie przychodzi w innej formie, w innej postaci. Nadzieja nie jest projektem ani obietnicą sukcesu, ale zawierzeniem Osobie.
Przykład Elżbiety uczy nas, że także jakiś nasz „brak” powierzony Bogu może stać się przestrzenią, w której rodzą się piękne owoce. Niepłodność Elżbiety nie jest więc hańbą, ale ikoną wiary bez dowodu, zawierzenia bez gwarancji. W jej przypadku niepłodność nie okazała się końcem, ale początkiem czegoś nowego. Elżbieta jest więc symbolem trwania w „niezawodnej nadziei”, bo „wielka nadzieja” to wierność wobec rzeczy, które jeszcze się nie wydarzyły, ale są możliwe przez obecność Boga.
Elżbieta nie tylko otrzymała dar biologicznego macierzyństwa, ale została przemieniona duchowo: od kobiety zawstydzanej przez otaczający ją świat do prorokini, która jako pierwsza kobieta Nowego Testamentu zaśpiewała pierwszą pieśń uwielbienia, błogosławiąc Matkę Zbawiciela. Gdy masz taką solistkę jak Elżbieta, nie możesz jej ignorować!
Pytania do osobistej refleksji:
➔ Czy potrafię – jak Elżbieta – być wierny Bogu również wtedy, gdy moje modlitwy przez długi czas wydają się niewysłuchane?
➔ Jakie „braki” w moim życiu są dla mnie źródłem duchowego cierpienia? Czy potrafię je oddać Bogu, nie oskarżając Go?
➔ Czy potrafię uwierzyć, że moja wartość nie zależy od tego, jak mnie postrzega społeczeństwo, ale od tego, że jestem wybrany i umiłowany przez Boga?
➔ Czy potrafię być wierny drugiemu człowiekowi także wtedy, gdy nie wszystko idzie po mojej myśli?
➔ Co w moim życiu wymaga „ukrycia się”, wejścia w „głos delikatnej ciszy”, by mogło w sposób dojrzały zaistnieć i dojrzeć?
➔ Czy potrafię żyć w cierpliwym oczekiwaniu – bez pretensji do Boga – aż On „wejrzy łaskawie”?
Modlitwa
Panie, Ty potrafisz tchnąć płomień życia w dwie wyschłe i stare gałęzie… Czasem czuję się jak ziemia, która nie wydaje owocu. Moje serce tęskni za życiem, a wewnątrz noszę ciszę i niespełnienie. Ty znasz tę pustkę, która nie jest karą, lecz miejscem spotkania.
Ty wchodzisz w moją bezsilność – nie po to, by ją osądzić, ale by w niej zamieszkać. Czasem boli mnie cisza Twojej odpowiedzi, a jednak wiem, że jesteś przy mnie. Uspokój moje żale i złagodź moje obawy. Pomóż mi być zawsze otwartym na Twój plan dla mojego życia, abym mógł doświadczyć radości i wesela Twojej nieograniczonej miłości. Uczyń z moich braków przestrzeń łaski. Niech to, co wydaje się martwe, przyjmie Twoje tchnienie. Niech to, co we mnie ukryte, zostanie rozpoznane i pobłogosławione. Daj mi wierzyć, że nawet cisza ma sens, a noc może stać się bramą świtu. Niech moja nadzieja rodzi się nie z tego, co widzialne, lecz z Twojej obecności. Panie, niech Twoje Słowo we mnie zakiełkuje.
Maryjo, Matko Nadziei, Ty, która poszłaś przez góry do Elżbiety, niosąc w sobie Życie – przyjdź i dziś do mojego serca, które milknie pod ciężarem niespełnionych nadziei. Uklęknij przy mnie – jak wtedy przy Elżbiecie – i spraw, by poruszyło się we mnie to, co Bóg dawno zasiał, a co czekało tylko na Twoją obecność i Twoje pozdrowienie.
Ucz mnie wierności Elżbiety – tej, która czekała bez pretensji, tej, która milczała, by zrozumieć łaskę. Spraw, bym potrafił rozpoznać czas ukrycia jako czas dojrzewania. Uchroń mnie od płytkiego optymizmu, który gaśnie w obliczu ciemności.Naucz mnie nadziei głębokiej, która nie zawodzi, bo zakorzeniona jest w Bogu. Daj mi żyć „małymi nadziejami” codzienności z sercem utkwionym w „wielkiej nadziei” zbawienia. Niech Twoja miłość, rozlana w moim sercu, będzie światłem na drogach zwątpienia, siłą w chwilach słabości i źródłem pokoju, którego świat dać nie może. Prowadź mnie do Syna – jak poprowadziłaś Elżbietę, bym – jak ona – umiał rozpoznać czas nawiedzenia i z serca zaśpiewać pieśń uwielbienia.
Amen.