Duchowe pielgrzymowanie PPAG 2025

PPAG2025 – konferencja DZIEN I

KONFERENCJA

Wielka Nadzieja. Od światła pamięci do Światła przyszłości

Drodzy Pielgrzymi Nadziei, trwa właśnie pierwszy dzień naszej drogi do Jasnogórskiej Pani, Matki i Królowej. Cieszę się, że już dziś – a także, jak ufam, przez kolejne dni wędrówki – mogę Wam towarzyszyć nie tylko modlitwą i myślą, lecz także słowem i zaproszeniem do refleksji nad cudownym, nadprzyrodzonym darem chrześcijańskiej nadziei.

O przygotowanie tych rozważań poprosili mnie Organizatorzy naszej pielgrzymki. Z początku wydawało się to zadaniem prostym – w końcu nadzieja naturalnie wpisuje się w każdą pielgrzymkę. Z czasem jednak uświadomiłem sobie, że to temat znacznie bardziej wymagający i delikatny, niż z początku przypuszczałem. Dotyka nie tylko sfery ducha, lecz również ran ukrytych w sercu. Nadzieja to nie teoria – to decyzja, którą podejmujemy wbrew zwątpieniu. To światło, które trzeba chronić przed wiatrem codzienności, zanim zgaśnie.

Zadanie to – jak pokazał czas – okazało się złożone i niełatwe. Zgodnie z sugestią Organizatorów, refleksja nad nadzieją ma być oparta wyłącznie na wybranych postaciach występujących w opowiadaniach czterech Ewangelii kanonicznych. Tymczasem temat nadziei rozbrzmiewa w Piśmie Świętym już od pierwszych stron Księgi Rodzaju – od momentu, gdy po grzechu pierworodnym Bóg wypowiada pierwsze słowa obietnicy (por. Rdz 3, 15), z którą nadzieja – w naszym chrześcijańskim rozumieniu – jest ściśle związana. Natychmiast po tym dramacie upadku naszych prarodziców Bóg ogłasza słowo nadziei – zapowiedź odkupienia. I od tej chwili przez całą historię zbawienia nadzieja staje się nicią przewodnią całego Pisma Świętego: począwszy od Abrahama, który wierzy wbrew nadziei; poprzez Hioba, który nie przeklina Boga mimo cierpienia; aż po Annę, matkę Samuela, która w świątyni przelewa swoją duszę przed Panem…

Musiałem więc – nie bez żalu – zrezygnować z ukazania tej cnoty w życiu tak wspaniałych postaci Starego Testamentu, jak Sara i Tobiasz, Mojżesz i prorocy, matka Machabeuszy czy Rut, nie wspominając już o Świętym Pawle czy Barnabie… Każde ztych imion nosi w sobie historię nadziei złożonej w Bogu – nadziei, która nie zawodzi.

Przypuszczam, że inspiracją dla takiego zawężenia kręgu postaci były katechezy Ojca Świętego Franciszka, które rozpoczął 18 grudnia 2024 roku, podejmując drugi cykl refleksji poświęconych właśnie nadziei. Dziś – a piszę te słowa w środę, kiedy odbywa się pierwsza audiencja generalna nowego papieża, Leona XIV – katechezy te są kontynuowane tym razem w oparciu o przypowieści Pana Jezusa. Ufam jednak, że mimo ograniczeń, z pomocą Bożej łaski, zdołam podjąć to zadanie – z miłości do drogi, którą wspólnie przemierzamy, oraz do wszystkich Sióstr i Braci idących razem z nami.

1. Nadzieja zakorzeniona w pamięci

Nadzieja jest zagadnieniem fundamentalnym – kluczowym zarówno dla życia jednostki, jak i dla przyszłości całej ludzkości. Nie sposób zrozumieć człowieka bez odniesienia do tego, co wykracza poza jego teraźniejszość – ku czemuś więcej, ku sensowi, który jeszcze nie nadszedł, a jednak już teraz go podtrzymuje. Dotyczy ona bowiem nie tylko osobistego doświadczenia i osobistego dobra, ale także odpowiedzialności za wspólne jutro. Sobór Watykański II w Konstytucji duszpasterskiej Gaudium et spes przypomina: „Przyszłość ludzkości znajduje się w rękach tych, którzy następnym pokoleniom podadzą motywy życia i nadziei” (GS 31). To zdanie, wypowiedziane w połowie XX wieku, dziś – w czasie globalnych kryzysów, niepokojów i przyspieszających przemian nabiera jeszcze większej siły. Jeśli nie nauczymy się żyć nadzieją i ją przekazywać, jeśli nie potrafimy ofiarować jej jako daru tym, którzy przyjdą po nas, ludzkość może rzeczywiście utracić swój kierunek.
Zanim przejdziemy do refleksji nad chrześcijańskim rozumieniem nadziei – zakorzenionej w zmartwychwstaniu Chrystusa i działaniu Ducha Świętego – warto zatrzymać się nad samym doświadczeniem nadziei jako zjawiskiem ogólnoludzkim. Nie jest ona bowiem wyłączną domeną religii. Jest rzeczywistością uniwersalną, wpisaną w ludzką kondycję – obecna w każdej epoce, kulturze i języku. Można ją analizować z perspektywy antropologicznej, egzystencjalnej, psychologicznej czy filozoficznej.

W tym właśnie duchu chciałbym rozpocząć od refleksji Świętego Augustyna – jednego z najbardziej przenikliwych myślicieli chrześcijaństwa, który potrafił połączyć duchową głębię z filozoficzną precyzją. Jego Wyznania nie tylko opowiadają o osobistej drodze nawrócenia, lecz zawierają także wyjątkowo trafną i uniwersalną intuicję na temat istoty ludzkiej nadziei.

Ten wybitny Ojciec Kościoła, żyjący na przełomie IV i V wieku w Hipponie (na terenie dzisiejszej Algierii), uchwycił istotę nadziei w sposób wyjątkowo przenikliwy. W Wyznaniach zauważa: „rzadko posługujemy się słowami w sposób zupełnie ścisły. Częściej mówimy nieściśle, ale jakoś udaje się nam wyrazić to, co wyrazić chcemy”. To spostrzeżenie odnosi również do pojęcia czasu. Augustyn zaczyna swoją refleksję od pozornie oczywistego stwierdzenia: „istnieją trzy dziedziny czasu: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość”. Szybko jednak pogłębia tę myśl, przenosząc ją na poziom wewnętrznego doświadczenia człowieka. Proponuje, by mówić nie tyle o samych kategoriach czasu, ile o ich obecności w duszy człowieka. Pisze: „Jakieś tego rodzaju trzy dziedziny istnie-ją w duszy, ale nigdzie indziej ich nie widzę. Obecnością rzeczy

przeszłych jest pamięć, obecnością rzeczy teraźniejszych jest dostrzeganie, a obecnością rzeczy przyszłych jest oczekiwanie” (Wyznania, XI, XX).

To właśnie oczekiwanie, wpisane w duszę, Święty Augustyn odczytuje jako formę nadziei. I właśnie dzięki tej perspektywie możemy zrozumieć nadzieję najpierw jako szczególną formę pamięci – pamięci o przyszłości. Tak rozumiana nadzieja nie bie-rze się znikąd. Zanim stanie się światłem dla tego, co przed nami, wyrasta z przeszłości: z doświadczeń, które zostały w nas przechowane, z pamięci dotkniętej miłością, łaską i prawdą. To nie projekcja marzeń, lecz duchowa postawa, która pozwala patrzeć naprzód z wnętrza tego, co już przeżyte.

Nadzieja, jak widzimy, jest doświadczeniem ogólnoludzkim – przekracza granice religii, kultur, języków i epok. Jest wpisana w kondycję człowieka jako istoty świadomej własnej kruchości, a zarazem zdolnej do wybiegania myślą poza to, co widzialne i dostępne teraz. Każdy, kto kocha, kto cierpi, kto walczy o sens nosi w sobie nadzieję, choćby nie potrafił jej nazwać.Nie jest zatem przypadkiem, że w każdej tradycji – od pieśni hebrajskich psalmów, przez greckie mity o Pandorze, aż po buddyjskie teksty o „przebudzeniu serca” – odnajdujemy ślady tej samej duchowej dynamiki: człowiek napotykający mrok, który nie rezygnuje. Nadzieja jest odpowiedzią duszy na niespełnienie, zranienie, przemijanie – ale także na piękno, które się jeszcze nie dopełniło.

W tym sensie intuicja Świętego Augustyna staje się pomostem pomiędzy wiarą a egzystencją, między teologią a codziennym doświadczeniem każdego człowieka. Jego rozpoznanie, że „obecnością rzeczy przyszłych jest oczekiwanie”, to więcej niż filozoficzna analiza czasu – to duchowa mapa człowieczeństwa. Bo tylko ten, kto pamięta, potrafi czekać. A tylko ten, kto czeka, może mieć nadzieję. I właśnie dlatego nadzieja, zakorzeniona w pamięci i otwarta ku przyszłości, staje się najgłębszym wyrazem ludzkiego istnienia.

Ta augustyńska intuicja o nadziei jako zakorzenionej w pamięci i oczekiwaniu nie traci swojej aktualności także we współczesnym myśleniu o człowieku. Jej duchowy rezonans odnajdujemy choćby w refleksji Eugenia Borgny (1930-2024), wybitnego włoskiego psychiatry, który w swojej pracy zawodowej i pisarskiej nieustannie łączył głęboką humanistykę z duchową wrażliwością. W książce L’attesa e la speranza (Oczekiwanie i nadzieja) pisze:

„Pamięć rodzi się z przeszłości i żyje przeszłością, nadzieja żyje przyszłością i jest ku niej skierowana. Mimo to nie są to dwa sposoby doświadczania czasu radykalnie od siebie oddzielone. Wspomnienia nieustannie odradzają się z pamięci i niczym albatrosy, w zależności od nastroju, wzbijają się w powietrze na różne sposoby, wpływając na sposób, w jaki patrzymy w przyszłość. Nadzieje żywią się (również) tym, czego doświadczyliśmy, a co jest ukryte w naszej pamięci. W ten sposób wspomnienia odzwierciedlają się w nadziejach, które są w nas. W tym przypływie i odpływie doświadczeń przeżytych od przeszłości do teraźniejszości i od teraźniejszości do przyszłości, od pamięci do wizji i od niej do oczekiwania, odtwarzana jest nieskończona cykliczność doświadczeń, które przechodzą od pamięci do nadziei i od nadziei do pamięci”.

Refleksje Świętego Augustyna i Borgny ukazują nadzieję nie jako ucieczkę od rzeczywistości, lecz jako siłę zakorzenioną w człowieku – siłę, która potrafi przemienić wspomnienia, także te bolesne, w źródło życia i światła. Nadzieja bowiem nie ignoruje przeszłości ani bólu, lecz potrafi je przeniknąć, otwierając nowe przestrzenie. I choć często wydaje się, że pamięć i nadzieja należą do przeciwnych biegunów czasu, w rzeczywistości nieustannie się przenikają.

2. Czym nadzieja różni się od optymizmu?

Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy jednym istotnym rozróżnieniu – rozróżnieniu pomiędzy optymizmem a nadzieją. Oba pojęcia bywają dziś używane zamiennie, a jednak różnica między nimi jest zasadnicza. Optymizm to sposób postrzegania przyszłości – przekonanie, że rzeczy potoczą się dobrze, a trudności są przejściowe. Często opiera się na temperamencie, usposobieniu czy wyuczonym sposobie myślenia. Może być przydatny – szczególnie w pokonywaniu codziennych wyzwań, w mobilizacji i zachęcie. Ale bywa też naiwny, jeśli oderwany jest od rzeczywistości. Może ignorować cierpienie, upraszczać dramat ludzkiej egzystencji. Jest postawą psychiczną, która zależy od nastroju i sytuacji. Jednak – jeśli zbliża się do życiowego realizmu – potrafi stać się przedsionkiem tego, co nazywamy prawdziwą nadzieją. Nadzieja natomiast to coś znacznie głębszego. To dyspozycja serca, która obejmuje zaufanie, że nawet jeśli nie rozumiem biegu wydarzeń, to mają one sens. To postawa, która nie ucieka od ciemności, lecz przez nią przechodzi. Nadzieja nie mówi: „wszystko się ułoży”, lecz: „nawet jeśli się nie ułoży – to nie koniec”. Nadzieja otwiera mnie na coś większego niż ja sam. To pewność, że wszystko, co mnie spotyka, ma znaczenie – niezależnie od okoliczności. Człowiek nadziei to ten, kto nawet w ciemności wybiera wierność sensowi – choć jeszcze nie potrafi go do końca zobaczyć ani zrozumieć.

Nadzieja nie jest zaklinaniem rzeczywistości, ale – jak powiedziałby znany francuski filozof i myśliciel religijny Gabriel Marcel – przylgnięciem do Tajemnicy, której nie można sprowadzić do prostych kategorii optymizmu czy pesymizmu. W odróżnieniu od optymizmu, który może zawieść,zwłaszcza w momentach kryzysu, nadzieja trwa – nawet wtedy, gdy nie widać światła. Jej źródłem nie są zewnętrzne okoliczności, lecz świadomość, że jestem kochany i chciany przez Boga. To właśnie z tej miłości wypływa chrześcijańska nadzieja. Jak pisał Święty Paweł: „Nadzieja nie zawodzi, bo miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego” (Rz 5, 5).

Zatem nadzieja wyrasta z wiary w stwórczą Miłość Boga ido niej prowadzi. Tylko ten, kto potrafi kochać i przyjmować miłość, może naprawdę mieć nadzieję. Gdy odrzucamy miłość, gasimy w sobie światło nadziei, a życie staje się bezcelowe. Poza przestrzenią miłości wszystko traci swój sens: życie, śmierć, zdrowie, edukacja, a nawet nasze marzenia. Nadzieja bez miłości staje się pustym słowem. Człowiek niosący nadzieję to ten, kto wie, że nie jest przypadkiem, lecz umiłowanym dzieckiem Boga. Nadzieja ściśle wiąże się z wiarą i miłością. W przeciwnym razie staje się jak komputer bez zasilania – bezużyteczna. Jeśli więc chcemy ko-muś dać motywy życia i nadziei, musimy najpierw pokazać, że go kochamy.

To rozróżnienie wyjątkowo jasno ukazał papież Benedykt postępem i oczekiwaniami współczesnego człowieka (por. Spesalvi, 17-23). Papież wskazuje, że chrześcijańska nadzieja nie jest psychicznym nastawieniem ani emocjonalną reakcją, lecz cnotą teologiczną. Wyrasta z głębokiego zaufania Bogu i Jego obietnicom. Zakorzeniona w perspektywie życia wiecznego, nie zatrzymuje się na tym, co doczesne. Nadzieja chrześcijańska uznaje realność cierpienia, grzechu i śmierci – ale widzi je w świetle zbaw-czego działania Boga.

Z kolei optymizm bywa często postawą naiwną. Opiera si ęna wierze w rozwój nauki, techniki czy dobrobyt społeczny – czasem z całkowitym pominięciem Boga. Może być zwodniczy, gdy zakłada, że człowiek sam, bez łaski, może zapewnić sobie trwałe szczęście. Tymczasem – jak przypomina Benedykt XVI – prawdziwy postęp możliwy jest tylko tam, gdzie dokonuje się postęp moralny, gdzie wzrasta odpowiedzialność człowieka wobec Boga i bliźnich. Sam postęp techniczny czy gospodarczy nie wystarczy,jeśli nie towarzyszy mu przemiana serca. W tym sensie chrześcijańska nadzieja przewyższa wszelki optymizm – sięga głębiej i dalej: aż do wieczności (Spe salvi, 22).

Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina nam, że nadzieja nie jest czymś naturalnym ani automatycznym. Nie wynika z charakteru, temperamentu ani wychowania. Jest cnotą teologiczną, „przez którą pragniemy królestwa niebieskiego i życia wiecznego jako naszego szczęścia, pokładając ufność w obietnicach Chrystusa” (KKK 1817). To czysty dar łaski – moc Ducha Świętego, której trzeba w sobie strzec, pielęgnować ją, modlić się o nią i nią żyć.

Jak powiedział papież Franciszek:„Stajemy się pielgrzymami, bo nadzieja jest darem, o który trzeba się modlić. Idziemy, aby rozpocząć od nowa drogę życia”(audiencja generalna, 11.01.2025). Nadzieja nie eliminuje cierpienia, ale pozwala je unieść, nadając mu sens, który nie kończy się tu, na ziemi. Można więc powiedzieć: optymizm patrzy z dołu i mówi: nie jest tak źle; nadzieja patrzy z góry i mówi: nawet jeśli jest źle, Bóg jest z tobą.

Optymizm potrzebuje pomyślności, nadzieja potrafi żyć w nocy. Jak pisał Charles Péguy w poemacie Tajemnica cnót: „Wiara widzi to, co jest. Miłość kocha to, co jest. Ale nadzieja widzi to, co jeszcze nie jest i kocha to, co nie jest. Jeszcze nie jest. A będzie. Nadzieja idzie za wiatrem i w ciszy rzeczy przyszłych. Nadzieja widzi to, czego nie ma, a będzie. Widzi w czasie przyszłym”(Charles Péguy, Le Porche du Mystère de la deuxièmevertu). To właśnie sprawia, że – jak dodaje Péguy – „nadzieja jest najtrudniejszą i najwspanialszą z cnót”. Bo wymaga zaufania tam, gdzie nie ma jeszcze dowodów, wymaga miłości, która uprzedza spełnienie.

Mówią, że pielgrzymka to jedyne miejsce, gdzie człowiek może jednocześnie iść do przodu, cofać się w głąb siebie i modlić się, żeby już był postój… Nadzieja pielgrzyma to zresztą bardzo konkretna rzeczywistość: czasem to cień przy drodze, czasem ktoś, kto poda wodę, a czasem wieść, że dzisiejszy etap naprawdę koń- czy się wcześniej niż wczorajszy. Ale właśnie w takich chwilach dojrzewa ta najprawdziwsza nadzieja – bo nie opiera się już na tym, co widoczne na mapie, tylko na Tym, który zna drogę, choć-byśmy my nie wiedzieli, gdzie jesteśmy.

I to właśnie dlatego nadzieja jest cnotą, o którą zabiega i którą stale żyje każdy pielgrzym. Bo pielgrzym nie zawsze idzie w słońcu. Czasem idzie w zmęczeniu, w deszczu, w ciszy, a nawet w poczuciu sensu utraconego. Ale idzie dalej, bo wierzy, że u kresu drogi ktoś czeka. A to już nie jest psychologiczna postawa – to nadzieja zakorzeniona w miłości.

3. Mała i wielka nadzieja

Zbliżając się do końca naszej refleksji, chciałbym wprowadzić jeszcze jedno, niezwykle istotne rozróżnienie zaproponowane przez papieża Benedykta XVI w encyklice Spe salvi – rozróżnienie pomiędzy „małą nadzieją” a „wielką nadzieją”. Każdy z nas żyje jakąś nadzieją. Pragniemy miłości, bezpieczeństwa, zdrowia, spełnienia, spokoju serca, nowego początku po kryzysie. To wszystko są nadzieje głęboko ludzkie – potrzebne, piękne i wartościowe. Papież ich nie odrzuca. Przeciwnie – podkreśla, że są one konieczne, by przeżyć codzienność. To właśnie one dają nam siłę, by wstawać rano, planować przyszłość i podejmować decyzje. A jednak – jak zauważa Benedykt XVI – potrzebujemy czegoś więcej. Bo te codzienne nadzieje są kruche i podatne na zawód.

„Potrzebujemy małych i większych nadziei, które dzień po dniu podtrzymują nas w drodze. Jednak bez wielkiej nadziei, która musi przewyższać pozostałe, są one niewystarczające. Tą wielką nadzieją może być jedynie Bóg, który ogarnia wszechświat, i który może nam zaproponować i dać to, czego sami nie możemy osiągnąć” (Spe salvi, 31).

Nasze codzienne małe nadzieje – oczekiwania na zdrowie, powodzenie, sukces, pokój – są jak światła, które łatwo może zgasić wiatr cierpienia. Jedna diagnoza, jedna strata, jeden ból – i wszystko może runąć. Człowiek potrzebuje czegoś więcej. Potrzebuje nadziei, która przetrwa nie tylko trudy dnia codziennego, ale także otchłań cierpienia i śmierci. Potrzebuje nadziei, która nie tylko podtrzymuje, ale ocala.

Tą nadzieją, która nie zawodzi, jest Chrystus. On – umarły i zmartwychwstały – nadaje sens każdej ludzkiej historii. W Nim cierpienie nie jest absurdem, lecz bramą. W Nim śmierć nie jest końcem, lecz przejściem. W Nim nasze życie – z całą jego złożonością i bólem – nabiera ostatecznego sensu. Wielka nadzieja to nie idea, ale Osoba – Jezus Chrystus.

Chrześcijaństwo nie głosi jedynie „zbawienia duszy” w sensie ucieczki od ciała i świata. Chrześcijaństwo mówi o nowym życiu – życiu wiecznym, które zaczyna się już teraz, w komunii z Bogiem (por. Spe salvi, 10.27).

Dlatego Benedykt XVI z mocą podkreśla: bez wielkiej nadziei, która obejmuje całe życie i prowadzi ku wieczności, nawet najpiękniejsze ludzkie pragnienia mogą nas zawieść. Ale z tą Nadzieją – wszystko znajduje swoje miejsce. Małe nadzieje odzyskują blask, kiedy zanurzone są w perspektywie większej. W przeciwnym razie – rozpraszają się, gasną, znikają w ciemności.

W tym sensie chrześcijańska nadzieja daje człowiekowi przestrzeń, której nie może zapewnić żaden sukces ani zdrowie,żadna relacja ani zabezpieczenie. Bo nawet jeśli wszystko inne zostanie nam odebrane – ta Nadzieja pozostaje. Kiedy nic innego już nie trwa, kiedy świat staje się nieprzyjazny i ciemny – wtedy właśnie potrzeba Nadziei, która sięga poza to wszystko (por. Spesalvi, 30, 35).

To rozróżnienie między małą a wielką nadzieją wcale niema nas zniechęcać do naszych codziennych oczekiwań – do tęsknoty za dobrym słowem, kubkiem kawy, suchym namiotem czy zdrowymi nogami. One są ważne! Papież Benedykt mówi tylko jedno: trzeba je poukładać. Nadać im kierunek. Bo nawet najmniejsza nadzieja – jeśli zostanie zakotwiczona w Bogu – może stać się drogą. I nie chodzi tylko o asfalt czy leśną ścieżkę do Częstochowy. Chodzi o drogę życia. Bo każda droga przeżywana z

Chrystusem prowadzi w końcu do domu Ojca. I nawet jeśli czasem coś mnie boli – to przynajmniej wiem, że idę we właściwym kierunku!

Moi Kochani, dobrze wiecie, że pielgrzymka rządzi się swoimi prawami. W zwykłym życiu, jak ktoś idzie ulicą i gada do siebie, to ludzie patrzą podejrzliwie. A tu? Tu to się nazywa „modlitwa osobista”! Dlatego za chwilę usłyszycie kilka pytań, które mogą nam pomóc w takiej właśnie rozmowie z Panem Bogiem. Można je przemyśleć samemu – albo porozmawiać o nich z kimś po drodze (byle nie pod górkę!).

A na koniec mała dygresja: tylko na pielgrzymce człowiek może przez pół godziny rozważać tajemnice bolesne i dojść do wniosku, że i tak największą tajemnicą jest… odcisk między palcami, który naprawdę boli. Ale może i ten ból – oddany Bogu i zaopatrzony przez kogoś życzliwego – też staje się drogą…

Zapraszam Was do osobistej refleksji.

Pytania do refleksji osobistej

➔ Czy potrafię odróżnić w moim życiu zwykły optymizm od głębokiej, chrześcijańskiej nadziei?

➔ W jakich sytuacjach doświadczam rozczarowania, gdy mój optymizm zawodzi? Czy umiem wtedy sięgnąć głębiej – do nadziei?

➔ Czy moja nadzieja wynika z okoliczności zewnętrznych,czy raczej z wewnętrznego przylgnięcia do Boga?

➔ Czy przyjmuję chrześcijańską nadzieję jako dar, o który trzeba się modlić, czy raczej traktuję ją jako naturalny stan ducha?

➔ Jakie są moje „małe nadzieje”? Co najczęściej motywuje mnie w codziennym życiu?

➔ Co konkretnie chcę powierzyć Matce Bożej w czasie tej pielgrzymki? Jakie nadzieje niosę w swoim sercu?

Modlitwa

Maryjo, Matko Nadziei,która szłaś przez życie z sercem słuchającym i ufającym – kształtuj moje serce na pielgrzymim szlaku. Niech każdy krok tej drogi będzie odpowiedzią na Twoją Miłość. Gdy moje stopy słabną, a myśli błądzą, przypominaj mi, że Nadzieja nie jest iluzją, ale Osobą –Twoim Synem, który czeka u kresu każdej drogi. Uchroń mnie, Matko, od płytkiego optymizmu, który gaśnie w obliczu ciemności. Naucz mnie nadziei głębokiej, która nie zawodzi, bo zakorzeniona jest w Bogu – w Jego wierności, która nigdy nie ustaje.

Daj mi żyć „małymi nadziejami” codzienności –w promieniu słońca, w uśmiechu drugiego człowieka, w cieple podanej dłoni –z sercem utkwionym w „wielkiej nadziei” zbawienia, która przekracza wszystko, co przemijające.

Niech Twoja miłość, rozlana w moim sercu, siłą w chwilach słabości i źródłem pokoju, którego świat dać nie może. Maryjo, Ty byłaś blisko, gdy wszystko milczało pod Krzyżem, Ty czekałaś, kiedy inni tracili nadzieję.Ty uwierzyłaś w poranek, gdy była noc.

Prowadź mnie do Syna,abym umiał przyjąć i pielęgnować w sobie dar nadziei i zmartwychwstanie pomimo mroków i ciemności nocy.

Matko Nadziei, bądź przy mnie, gdy staję w miejscu, gdy nie wiem, gdzie dalej, gdy brakuje odwagi, by zostawić port bezpieczeństwa.

Bądź światłem w mojej duszy – ciszą, która przypomina: jeszcze nie jest, ale będzie.

Amen.