Duchowe pielgrzymowanie PPAG 2025
Duchowe pielgrzymowanie PPAG 2025
Nadzieja dojrzewająca w ukryciu
Moi Drodzy Pielgrzymi,
czasem, gdy idziemy długo, w milczeniu, z bólem stóp i z ciszą w sercu, rodzą się w nas pytania, których nie mieliśmy od-wagi zadać w codziennym pośpiechu. I dobrze. Bo właśnie w takiej drodze – wyciszonej, upartej, wiernej – dojrzewają odpowiedzi, których nie da się usłyszeć w hałasie świata.
Kochani, dziś chcę Wam opowiedzieć o człowieku, który też szukał po cichu, który też miał swoje pytania – i który przyszedł nocą, bo nie miał już pewności, ale miał nadzieję. Ma na imię Nikodem. I może właśnie dlatego tak bardzo do nas pasuje – do tych, którzy nie krzyczą, ale idą. Którzy nie muszą mieć racji, ale chcą znaleźć sens.
W pewną wietrzną noc, w cichym zakątku ogrodu Getsemani, gdzie Jezus lubił odpoczywać z uczniami, odbyło się niezwykłe spotkanie. Przybył tam dojrzały wiekiem człowiek, faryzeusz, członek Sanhedrynu. Imię Nikodem (gr. „zwycięzca ludu”) mogło być grecką wersją aramejskiego Naqdimon (od hebr. nakad – „przebić”, „przeniknąć”), które tłumaczy się: „ten, dla którego Bóg zaświecił słońce”.
Nikodem pojawia się tylko w Ewangelii Świętego Jana – trzykrotnie: najpierw w nocnym spotkaniu z Jezusem (J 3, 1-21), potem podczas narady Sanhedrynu, gdzie zabiera głos w Jego bronie (J 7, 50-51), a w końcu przy pogrzebie Jezusa, przynosząc wonności do Jego grobu (J 19, 39-42).
Drodzy Pielgrzymi Nadziei, przyjrzyjmy się wspólnie temu niezwykłemu spotkaniu.
Tamtej nocy mógł wiać pustynny wiatr – łagodny, lecz przenikliwy – niosąc ze sobą szept dawnych proroków, jakby przeszłość chciała przemówić w rozmowie. W jego szumie rozbrzmiewały słowa Jezusa: „Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha” (J 3, 8). Jezus wykorzystuje tu grę słów – hebrajskie ruah i greckie pneuma oznaczają zarówno „wiatr”, jak i „ducha”.
Nikodem nie był przeciętnym Żydem. W Jerozolimie znano go jako „dostojnika żydowskiego” (J 3, 1; gr. archōn). Grecki tytuł archōn potwierdzał jego członkostwo w Sanhedrynie – najwyższej radzie religijno-politycznej Izraela, mającej władzę duchową i sądowniczą. Rada ta, złożona z 70-71 członków, obradowała na wzgórzu świątynnym, w sercu świętego miasta. Tam, w otoczeniu elity duchowej Izraela – strażników Prawa Mojżeszowego – zasiadał także Nikodem. Sanhedryn był jak połączenie trybunału konstytucyjnego z konferencją episkopatu – tylko bez kawy i wspólnego selfie. A może i z nimi – tylko w wersji pergaminowej.
Był faryzeuszem (por. J 7, 45), a więc człowiekiem głęboko oddanym Prawu i tradycji ojców. Faryzeusze zajmowali się rozstrzyganiem sporów religijnych, nadzorem nad praktykami rytualnymi i strzeżeniem ortodoksji. Nikodem wyróżniał się jako „nauczyciel Izraela” (J 3, 10; por. J 7, 50) – uczony w Piśmie, eks-pert w Torze, człowiek wielkiego autorytetu. Jego opinia miała wagę, jego słowa – siłę.
Nikodem był też zamożny, o czym świadczy dar złożony na pogrzeb Jezusa: około stu funtów mirry i aloesu – blisko trzydzieści trzy kilogramy drogocennej mieszaniny. Namaszczano nimi ciała zmarłych królów i możnych. Ten gest był hołdem dla Ukrzyżowanej Miłości – modlitwą serca wyrażoną zapachem. Hojność Nikodema stawiała go w jednej linii z Józefem z Arymatei – „człowiekiem bogatym” (Mt 27, 57), który również zatroszczył się o ciało Jezusa. Obaj przynieśli nie tylko dary, lecz przede wszystkim odwagę i czułość, rodzące się z wewnętrznego światła.
W Biblii hebrajskiej noc to także czas objawień. Abraham ogląda niebo nocą, gdy Bóg zawiera z nim przymierze (Rdz 15, 5). Mały Samuel słyszy głos Boga w nocy (1 Sm 3, 3-10), a Księga Mądrości mówi: „Gdy głęboka cisza zaległa wszystko, a noc w swym biegu dosięgła połowy, wszechmocne Twe słowo zstąpiło z nieba” (Mdr 18, 14-15). Właśnie nocą – gdy zewnętrzne światła gasną – Bóg przemawia najgłębiej. Mędrcy żydowscy uczą, że „ten, kto studiuje Torę w nocy, otrzyma od Boga światło dnia” (Chagiga 12b). Nikodem – jako uczony i faryzeusz – znał te tradycje. I może właśnie dlatego przyszedł do Jezusa nocą. Nie po to, by się z Nim spierać, ale by się czegoś nauczyć; by rozważać, pytać.
W tamtym czasie Mistrz z Nazaretu był już postacią, która burzyła spokój religijnego establishmentu. Dla wielu Żydów stawał się coraz bardziej kontrowersyjny – nie tylko nauczał z nie-zwykłą mocą i autorytetem, jakiego nie mieli nawet najwyżsi rabi-ni, ale też bez lęku występował przeciw pustej rytualizacji religii, demaskując obłudę duchowych i politycznych elit. Jego słowa przenikały do sedna serc, zderzając się z twardą skorupą faryzejskiego legalizmu i religijnego formalizmu (por. Mt 23). Tłumy lgnęły do Niego, czując w Nim prawdę, której długo nie słyszeli. A faryzeusze – pełni gniewu, ale i ukrytej obawy – zaczynali dostrzegać w Nim realne zagrożenie dla swojej pozycji i wpływów.
Nikodem należał do tego świata. Jako członek Sanhedrynu – elity, która miała czuwać nad czystością Prawa, rozstrzygać spory, bronić Tradycji – wiedział, jak delikatna i niebezpieczna była każda próba choćby zbliżenia się do Jezusa. W kręgach, w których się obracał, nie trzeba było wiele – wystarczył cień duchowej fascynacji Prorokiem z Galilei, by zostać posądzonym o zdradę. Jedno nieostrożne słowo mogło oznaczać utratę prestiżu, zaufania, a nawet wykluczenie z rady, która była strażniczką religijnego porządku (por. J 12, 42).
W cichą, wietrzną noc Nikodem – uczony w Piśmie, faryzeusz, członek Sanhedrynu – odważył się zrobić coś, co mogło go wiele kosztować: przyszedł do Getsemani, by spotkać się i porozmawiać z Jezusem. Nie z polecenia czy rady, nie z obowiązku, nie po to, by stawiać podchwytliwe pytania. Przyszedł sam. I to w porze, którą zwykło się kojarzyć z ostrożnością i ukrywaniem. Ale czy na pewno było to spotkanie podszyte strachem?
Zwracając się do Pana Jezusa, Nikodem rozpoczyna swoją wypowiedź od słowa „Rabbi” – „Nauczycielu”. Nie była to jedynie konwencjonalna ani grzecznościowa formuła. Wypowiadając to słowo, uznał w Jezusie Kogoś, kto może odsłonić przed nim nowy sens życia. A przecież sam był „mistrzem Prawa”, „nauczycielem Izraela”. Przyszedł nie jak równy do równego, lecz jak uczeń do Mistrza. Nie po to, by bronić swoich przekonań, ale by je wystawić na próbę – a może nawet po to, by dać się przekonać. Była to decyzja człowieka poszukującego – nie teorii, lecz Prawdy. Wielu sądzi, że Nikodem wybrał noc ze strachu, by nie narażać swojej reputacji. W świetle dnia rozmowa z Jezusem mogła zostać uznana za zdradę faryzejskich ideałów. Ale to był tylko zewnętrzny wymiar tej chwili. Bo w sercu Nikodema toczyło się coś znacz-nie bardziej złożonego. To nie był lękliwy unik, lecz duchowe zmaganie. Być może jeszcze nie był gotowy, by otwarcie stanąć po stronie Jezusa. Ale jego serce już drżało – nie z lęku, lecz z wewnętrznego poruszenia. Drżało z niepewności, z tęsknoty, z powodu pytań, które nie dawały mu spać.
Nie sposób nazwać go tchórzem. Bo przecież odwaga ma różne twarze. Czasem nie krzyczy, nie przemawia publicznie, nie manifestuje się czynem. Czasem rodzi się w milczeniu i ciemności, w nocy, w której człowiek szuka światła. Nocne spotkanie Nikodema z Jezusem było takim właśnie aktem odwagi – cichej, głębokiej, dojrzewającej.
Nikodem nie był młodzieniaszkiem. W jego wieku nie zaczyna się nowego rozdziału – chyba że się jest pielgrzymem. Bo na pielgrzymce każdy dzień to nowy rozdział… i nowy bąbel na stopie. Ale, jak mówi klasyk: „Ból przemija, a łaska zostaje” – szczególnie jeśli wieczorem trafi się ciepła herbata i orzeźwiający prysznic.
Miszna – spis prawa ustnego judaizmu, uzupełniający Torę pisaną – oraz Talmud, który zawiera Misznę wraz z rabinicznymi komentarzami, stanowią podstawę tradycji rabinicznej. To właśnie one są źródłem informacji o wymogach stawianych sędziom w czasach Jezusa. Nikodem, jako członek Sanhedrynu, należał do grona uczonych nie tylko biegłych w Prawie, ale i doświadczonych życiowo. Tradycja rabiniczna, oparta na Misznie (Sanhedryn 4,3) i Talmudzie (Sanhedryn 17a), wskazuje, że do pełnienia funkcji sędziowskich dopuszczano mężczyzn od czterdziestego roku życia – wieku uznawanego za początek duchowej dojrzałości. Często powierzano je jednak tym, którzy przekroczyli pięćdziesiątkę (Pirke Awot 5,21). W realiach czasów Jezusa, gdy przeciętna długość życia wynosiła około pięćdziesięciu lat, człowiek po czterdziestce postrzegany był już jako ktoś zbliżający się do kresu ziemskiej drogi.
Nikodem nie był więc młodzieńcem rozpoczynającym karierę. Był mężem poważanym, o ugruntowanym autorytecie, bogatym w doświadczenie i wiedzę. Jeśli jego pytanie: „Jakże może się człowiek narodzić, będąc starcem?” (J 3, 4), odnosiło się także do niego samego, to – zgodnie z grecką klasyfikacją wieku – możemy przypuszczać, że wszedł już w okres starości. Użyte w tym miejscu słowo gerōn odnosiło się bowiem do osoby, która przekroczyła pięćdziesiąty szósty rok życia.
W tym świetle jego nocne spotkanie z Jezusem nabiera głęboko egzystencjalnego wymiaru. To nie był jedynie dialog uczonego z Nauczycielem, lecz poruszenie serca człowieka stojącego na granicy – między tym, co znane a tym, co przekracza wszelkie ludzkie wyobrażenia. Lubię myśleć o Nikodemie jako o kimś przechodzącym przez wewnętrzny przełom – być może u progu wieku, w którym dotychczasowe odpowiedzi przestają wy-starczać, a serce zaczyna pytać głębiej. To czas, w którym nie szu-ka się już sukcesu, lecz sensu; nie mówi się, by przekonać, ale słucha – nawet ciszy, w której dojrzewa wieczność.
Rozmowę rozpoczyna Nikodem słowami: „Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z nim” (J 3, 2). Zaraz po tym ewangelista notuje reakcję Jezusa: „Jezus odpowiedział i rzekł do niego” (J 3, 3). Zastanawiające jest jednak to, że Nikodem nie zdążył jeszcze zadać pytania. Czy Jezus mu przerwał? Czy przewidział, co chciał powiedzieć? A może – jak to bywa w duszpasterstwie – pytanie było już zawarte w zawieszeniu głosu, zmarszczce między brwiami i głębokim wdechu? Nikodem
zaczyna: „Rabbi, wiemy, że…” – i nic więcej. Klasyka. Teologiczne pytanie bez znaku zapytania. Kto prowadzi kolędę, zna ten styl: „Proszę księdza, tak się zastanawialiśmy z żoną…” – i już wiesz, że idzie pytanie z grubej rury. Zresztą to się zawsze tak zaczyna: „Proszę księdza, mamy takie jedno pytanie…” – i wtedy wiadomo, że to nie będzie pytanie o godzinę Mszy. To będzie raczej z gatunku: „Czy dusze czyśćcowe mają świadomość kalendarza liturgicznego?” albo: „Czy aniołowie mają poczucie humoru?” – czyli coś, co nawet Święty Tomasz musiałby najpierw przemodlić.
Aby to zrozumieć, warto zwrócić uwagę na słowa, które kilka wersetów wcześniej wypowiada sam ewangelista: „Jezus (…) znał wszystkich i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co jest w człowieku” (J 2, 24-25). W tym świetle możemy zobaczyć, że Jezus odpowiedział nie tyle na wypowiedziane słowa, ile na to, co Nikodem nosił w sercu – może jeszcze niewypowiedziane, ale już palące.
Nikodem jawi się tu jako człowiek przeżywający egzystencjalny przełom – duchowy kryzys wieku, w którym dotychczasowe odpowiedzi tracą moc, a pytania stają się coraz bardziej osobiste. To czas, gdy przemijalność życia zaczyna być odczuwana do-tkliwiej, iluzje sukcesu bledną, a niespełnione pragnienia domagają się nazwania. Wówczas rodzą się pytania: Kim naprawdę jestem? Dokąd zmierzam? Co ma trwałą wartość? Co po mnie pozo-stanie? Nie chodzi tu jedynie o lęk przed starością, lecz o głęboką rewizję życia – o chwilę, w której człowiek, jak Nikodem, staje przed Jezusem nie z gotową teologią, ale z sercem, które zaczyna słuchać i które Jezus rozpoznaje, zanim padną jakiekolwiek słowa.
Często się zdarza, że wiek średni niesie ze sobą również niepokój związany z utratą sensu. Mimo sukcesów pojawia się jakaś pustka, pragnienie zmian, rozczarowanie dotychczasowymi rolami: żywiciela, męża, ojca, specjalisty. Ktoś taki uświadamia sobie, że nie jest już „człowiekiem z przyszłością”, ale kimś, kto coraz częściej patrzy wstecz. Bywa, że towarzyszą temu huśtawki nastrojów – od smutku i frustracji po gniew i zniechęcenie. Mogą pojawiać się także zachowania kompensacyjne: zmiana stylu życia, impulsywne decyzje, jak np. zakup sportowego auta, radykalna dieta, tatuaż, nieadekwatny do wieku sposób ubierania się, flirty, a nawet małżeńskie zdrady albo ucieczka w używki. Te niebezpieczne próby „odzyskania kontroli” lub odtworzenia „utraconej młodości” urastają nieraz do rangi naszych „małych nadziei”. Tymczasem najzdrowszą odpowiedzią na kryzys wieku średniego jest przewartościowanie priorytetów – zatrzymanie się i zadanie sobie pytania: Czy naprawdę żyję swoim życiem?
Także Nikodem żywił w sobie jakieś „małe nadzieje”. W jego wieku, w czasie duchowego i życiowego przesilenia, nie chodziło już o sukces, wpływy czy kolejne osiągnięcia. Był człowiekiem uznanym, ale właśnie dlatego mógł doświadczać napięcia, które znane jest ludziom przeżywającym kryzys wieku średniego. To nie był już czas zdobywania świata, lecz raczej poszukiwania tego, co w nim naprawdę trwałe. Pytania, które kiedyś odsuwał na bok, teraz stawały się coraz głośniejsze i bardziej osobiste.
Możemy przypuszczać, że Nikodem nosił w sobie nadzieję na przemianę – że jeszcze nie wszystko stracone, że coś w nim może się na nowo narodzić. Może pragnął pojednania: z Bogiem, z sobą samym, z przeszłością, z tym, co latami pozostawało przemilczane. Szukał miejsca, w którym znów można żyć prawdziwie – bez masek, bez udawania, z sercem otwartym na sens.
Towarzyszyły mu zapewne także zwyczajne, ludzkie pragnienia: chęć zatrzymania młodości, ocalenia poczucia siły, znaczenia, sprawczości. Może potrzebował bezpiecznej przestrzeni,by zadać pytania, które długo dojrzewały w ciszy – bez lęku przed spojrzeniem innych. A może najgłębsza była jego nadzieja, że spotka Mesjasza – Tego, który nie tylko odmieni Izraela, ale i jego własne, pogubione wnętrze. Kogoś, kto przekroczy religijne schematy i otworzy drogę do życia prawdziwego.
Być może właśnie wtedy dojrzewała w nim najcichsza, a zarazem najbardziej istotna z nadziei: że jego życie – ze wszystkim, co w nim piękne i poranione – nie było daremne. Że może jeszcze prowadzić ku pełni, której dotąd nie dostrzegał. Jego nocne spotkanie z Jezusem nie było końcem, lecz nowym początkiem – dojrzalszym, pokorniejszym, głębszym. To był czas, w którym człowiek zaczyna słuchać ciszy, w której dojrzewa wieczność.
Współczesny człowiek – szczególnie mężczyzna w kryzysie – może iść inną drogą. Zamiast stanąć w prawdzie, ucieka: w pracę bez wytchnienia, w powierzchowne relacje, używki, pornografię, kompulsywne działanie czy świat wirtualny. Zmienia żonę na „partnerkę”, styl życia, zatraca się w działaniu – ale to wszystko nie leczy serca. Prawdziwa przemiana nie rodzi się z ucieczki, lecz z odwagi, by zapytać – jak Nikodem – o nowe narodziny.
Ojciec Anselm Grün, benedyktyn, teolog i psychoterapeuta, przedstawia kryzys wieku średniego nie jako zagrożenie, lecz jako duchową szansę na głębsze życie. Zauważa, że wielu ludzi doświadcza wtedy wewnętrznego wstrząsu, który obejmuje wszystkie sfery życia. Dotychczasowe wartości i cele tracą swój blask, a pojawia się potrzeba nowego porządku. Ten kryzys nie tylko jest naturalny – jest konieczny do duchowego dojrzewania. Kluczem do jego przeżycia nie są zmiany zewnętrzne, ale zwrot ku wnętrzu. Akceptacja własnych ograniczeń, pojednanie z przeszłością, za-trzymanie się i refleksja nad tym, co naprawdę ważne – to początek nowego życia. Jak zauważa Grün, „w kryzysie połowy życia
chodzi o głębszy kryzys egzystencjalny, w którym postawione zostaje pytanie o sens wszystkiego. (…) Spoglądając oczami wiary, można widzieć w tym kryzysie rękę samego Boga, który poru-sza ludzkie serce, by je otworzyć dla siebie i uwolnić od wszelkich iluzji” (Anselm Grün, W połowie drogi. Półmetek życia jako duchowe zadanie).
Dojrzały i poważany Nikodem, z życiem, które w oczach wielu mogło uchodzić za spełnione, nosił w sobie tęsknoty, jakie rodzą się dopiero wtedy, gdy człowiek przestaje żyć na pokaz. W nocy, w ciszy i niepokoju, wyszedł szukać Światła. Nie uciekał. Nie udawał. Po prostu przyszedł. I to właśnie wtedy rozpoczęła się jego prawdziwa przemiana.
Punktem zwrotnym stały się słowa Jezusa: „Jeśli się ktoś nie narodzi na nowo (anōthen), nie może ujrzeć królestwa Boże-go” (J 3, 3. 7). Mistrz z Nazaretu używa tutaj greckiego słowa o podwójnym znaczeniu: anōthen może oznaczać zarówno „na no-wo”, jak i „z wysoka”, „z góry”. Ta dwuznaczność nie jest przypadkowa – zaprasza Nikodema do odkrycia rzeczywistości, która przekracza ramy dotychczasowego rozumienia.
Konieczność narodzenia się „z góry” można zestawić z rabiniczną tradycją duchowego odrodzenia przez Torę – słowo, które oczyszcza, daje życie i prowadzi do Boga. Jednak Jezus pokazuje, że pełnia tej obietnicy spełnia się nie w literze, lecz w Osobie. Ni-kodem, dotąd znawca słów spisanych na pergaminie, staje teraz twarzą w twarz z żywym Słowem – z Mesjaszem. To nocne spotkanie przypomina rozmowę serca z Bogiem – taką, w której nie chodzi już tylko o słowa zapisane w świętych księgach, ale o żywe spotkanie z Tym, który jest Słowem.
Nowe narodzenie to nie zmiana zewnętrzna, ale głęboka, duchowa odnowa. To wewnętrzne przekształcenie serca i życia, narodzenie z Boga – narodzenie „z wody i z Ducha”. Jezus nie proponuje korekty zachowania, lecz zaprasza do radykalnego otwarcia się na Bożą obecność, do wejścia w rzeczywistość królestwa, która zaczyna się już teraz – w głębi duszy.
Wobec tych słów Nikodem pyta: „Jakże może się to stać?” (J 3, 9). To nie pytanie racjonalisty, ale człowieka głęboko poruszonego. Przypomina ono słowa Maryi podczas zwiastowania: „Jakże się to stanie?” (Łk 1, 34). Oba pytania nie są wyrazem wątpliwości, lecz pragnienia – serca, które wie, że dotyka Tajemnicy większej niż ono samo. W tej chwili noc Nikodema przestaje być mrokiem – zostaje rozświetlona blaskiem nadchodzącego dnia. W milczeniu dojrzewa odpowiedź, a wraz z nią – wieczność.
Nikodem milknie – jakby wchłonięty przez tę samą noc, podczas której przyszedł. Nie mówi już nic. Jego milczenie nie jest jednak ucieczką, lecz przestrzenią dojrzewania. Bo to właśnie w tej nocnej ciszy, w duchowym półmroku, zaczęła się jego wewnętrzna przemiana. Nie gwałtowna, nie natychmiastowa, lecz głęboka i prawdziwa. Tam, gdzie ludzkie słowa milkną, może rodzić się nowe światło.
Choć Ewangelia nie przekazuje, co Nikodem odpowiedział Jezusowi, wiemy, co uczynił później. Nie odszedł zasmucony jak bogaty młodzieniec (por. Mk 10, 22). Przeciwnie – pozostał wierny. Poszedł za światłem, które wtedy zaczął dostrzegać.
W siódmym rozdziale Ewangelii według Świętego Jana Nikodem pojawia się po raz drugi – tym razem nie w nocy, lecz pośród Sanhedrynu. Nie przyznaje się jeszcze otwarcie do Jezusa, ale już nie milczy. Zabiera głos, gdy Jezus zostaje zaatakowany, i próbuje odwołać się do poczucia elementarnej sprawiedliwości: „Czy nasze Prawo potępia człowieka, zanim go najpierw przesłucha i zbada, co czyni?” (J 7, 51). Choć jego słowa są ostrożne, a wypowiedź lakoniczna, to jednak znacząca – to pierwszy publiczny znak duchowego dojrzewania.
Nikodem nie składa jeszcze wyznania wiary, lecz ryzykuje swoją reputację, występując jako głos rozsądku. Staje w obronie uczciwości procesu, domagając się wysłuchania Jezusa. Spotyka się za to z ironią i drwiną, ale jego sumienie już się budzi. Właśnie w tej postawie objawia się nadzieja, która dojrzewa – nie jako deklaracja, lecz jako wybór, jeszcze niepełny, ale realny. Nie musi być pewna siebie. Czasem nadzieja to cichy szept serca, który podpowiada: „Może On naprawdę jest Tym, który ma życie”.
To, co czyni Nikodem, nie jest spektakularne, ale ważne. Jego postawa pokazuje, że nie można wiecznie milczeć wobec niesprawiedliwości. Nawet jeśli głos jest jeszcze nieśmiały, trzeba zacząć mówić. Nikodem nie ucieka, nie oddala się – powoli wychodzi z cienia, podejmując duchowe ryzyko. Jego wiara rozwija się nie w triumfalnych gestach, lecz w codziennym rozważaniu, pytaniu i wewnętrznej walce.
W tym procesie ukrytym przed światem jego serce dojrzewa do miłości i zaufania. Wiara Nikodema nie jest natychmiastowa ani jednoznaczna – nie wybucha, lecz wzrasta. Jest delikatna, pokorna, pełna szacunku wobec Tajemnicy, która przekracza ludzkie zrozumienie. Nie potrzebuje gotowych odpowiedzi, by trwać.
Prawdziwa nadzieja, jaką w sobie nosi, nie boi się napięcia, nie unika wahań. Jest formą wierności wobec Boga, który nie zawsze daje się łatwo uchwycić, ale zawsze zaprasza do uczestnictwa. Nikodem stopniowo przechodzi od postawy badacza do postawy ucznia. Już nie musi rozumieć wszystkiego, by ufać. I choć jego droga wiedzie przez półcień, niepewność i ryzyko, to właśnie tam – w ciszy serca – dojrzewa zaufanie, które ostatecznie stanie się światłem.
Kiedy Nikodem przynosi cenny dar, by namaścić ciało Jezusa, definitywnie wychodzi z cienia. Pokazuje, że nie lęka się żadnych konsekwencji. Nie składa deklaracji wiary, nie ogłasza, kim jest Jezus – ale jego milczące gesty mówią więcej niż słowa.
W judaizmie pogrzeb uważany jest za najwyższy akt miłosierdzia – hesed – dar dla tego, kto nie może się odwdzięczyć. Nikodem, pokonując siebie samego, oddaje cześć Temu, którego jego środowisko odrzuciło. Staje po stronie Ukrzyżowanego nie wtedy, gdy Jego chwała jest widoczna, lecz wtedy, gdy wszystko zdaje się mówić „to koniec”. To wiara cicha, lecz dojrzała; miłość bez warunków, bez triumfu.
Jego bogactwo nie oddziela go od Jezusa – przeciwnie, staje się narzędziem szacunku i czci. Nie to, co posiadał, ale to, co z tym uczynił, określa jego wartość. Serce, które kiedyś zadawało pytania, dojrzewa do decyzji. Miłość wyrażona czynem staje się nadzieją – nie krzykliwą, ale niezłomną.
Nikodem nie zaczyna od światła. Przyszedł do Jezusa nocą jako poszukujący. Przez ciemność, pytania i wahania dochodzi do miejsca, w którym nie potrzebuje już pewności. Trwa. Kocha. Służy. W geście obmycia ciała i przygotowania do pogrzebu objawia się nadzieja, która nie oczekuje cudów, lecz wierzy, że miłość nie przemija – nawet wobec śmierci. W ten sposób staje się ikoną nadziei dojrzewającej w ukryciu – dla tych, którzy nie mają gotowych odpowiedzi, którzy się wahają, ale nie odchodzą. Jego wierność to obecność – cicha, wytrwała, wierna aż do końca. Nie musiał wszystkiego rozumieć. Wystarczyło, że został. Że kochał.
Kryzys wieku średniego nie musi być końcem ani porażką – może stać się początkiem czegoś głębszego. Warunkiem jest to, by nie uciekać. Nie zagłuszać niepokoju zakupami, romansem, kolejnym projektem czy aktywizmem. Trzeba zatrzymać się i wsłuchać w poruszenia serca, nawet jeśli są niepokojące. Zadać sobie pytanie: Czego naprawdę pragnę? – i pozwolić, by ta odpowiedź rodziła się powoli, w ciszy, w uczciwości, bez gotowych schematów.
To moment, w którym człowiek może przejść symbolicznie od iluzji do prawdy, od pozornego sukcesu do wewnętrznej szczerości. Odkrywa, że życie nie polega już na kontrolowaniu i zdobywaniu, lecz na zawierzeniu. Nie chodzi o powrót do tego, co było, ale o wejście w nowy sposób istnienia – głębszy, bardziej autentyczny.
Taki człowiek zaczyna rozumieć, że religijność nie wystarcza, jeśli nie staje się spotkaniem. Każdy z nas ma chwile, gdy dotychczasowe odpowiedzi przestają działać, a modlitwy brzmią pusto. Ale to właśnie wtedy może rozpocząć się droga ku światłu – jeśli tylko pozostaniemy wierni temu cichemu pragnieniu poznania prawdy. Jezus nie odrzucił Nikodema za jego brak zrozumienia. Przyjął go w nocnym dialogu i zasiał w nim ziarno. To pokazuje, że nawet ciemność, jeśli jest szczera, może prowadzić do światła.
Kryzys wieku średniego to moment, w którym wiele drzwi się zamyka – młodość, kariera, fizyczna siła – ale inne się otwierają: głębsze relacje, pokora, duchowość. Można na nowo pokochać małżeństwo – nie jako projekt, ale jako mistykę codziennej miłości. Można odnaleźć więź z dziećmi, z wnukami, ze wspólnotą. Można żyć już nie dla sukcesu, ale dla sensu; nie dla udowodnienia czegoś światu, ale by być wiernym temu, co naprawdę się liczy.
W takim czasie dojrzewa nadzieja. Nie ta łatwa, oparta na zdobywaniu, ale nadzieja, która zakorzeniona jest w miłości – cichej, niezłomnej, bezinteresownej. Nadzieja, która pozwala pogodzić się z historią życia, przebaczyć sobie i odkryć, że prawdziwa płodność to nie tylko ta fizyczna, ale duchowa: słowo, przykład, obecność, które rodzą życie w innych.
W ten sposób „małe nadzieje” – pragnienia relacji, sensu, pokoju – zostają włączone w nadzieję wielką, która nie przemija, bo ma imię: Jezus Chrystus. To On – obecny w pustyni, nie w spektakularnych zwycięstwach, ale w milczącym trwaniu – staje się odpowiedzią na pytania, których nie potrafimy wypowiedzieć. W Nim czas nie jest już zagrożeniem, ale drogą. Wiek średni, który przypomina o kruchości życia, może stać się bramą ku wieczności. Jeśli Bóg jest miłością, to śmierć nie jest ostatnim słowem – jest progiem.
Nadzieja, która dojrzewa w takim czasie, nie opiera się na tym, co widzialne. To lojalność wobec obietnicy, której jeszcze nie widać, ale która została złożona; wierność wobec przyszłości, która dopiero się odsłoni. Nie pytaj więc, co jeszcze możesz zdobyć. Zapytaj, komu możesz jeszcze dać siebie. Wtedy kryzys staje się łaską. A ciemność – drogą do światła.
Zakończmy naszą dzisiejszą konferencję fragmentem prze-pięknej książki pt. Listy Nikodema naszego rodaka, Jana Dobraczyńskiego, który w usta Nikodema wkłada takie oto duchowe wyznanie:
„W Sanhedrynie byliśmy jak strażnicy pustego grobu. Pilnowaliśmy rytuałów, a nie rozpoznaliśmy Żywego Boga pośród nas. (…) Gdy Go zdjęto z krzyża, stanąłem przy Jego ciele. Trzymałem je w ramionach. (…) Wtedy zrozumiałem: Ten Ukrzyżowany jest Życiem. Umarł, bym ja mógł żyć. (…) On odszedł, a jednak jest. Odszedł, bym mógł Go znaleźć tam, gdzie się nie spodziewam – w biednych, w moim sercu, w ciszy. Już nie jestem sam. (…) Są tajemnice, w które – żeby je poznać – trzeba się rzucić, jak się rzucamy do wody, pewni, że się ona rozstąpi przed nami… Czy nie wydaje ci się, że są sprawy, które trzeba najpierw przyjąć, by móc je potem zrozumieć?” (Jan Dobraczyński, Listy Nikodema).
Pytania do osobistej refleksji:
➔ Czy jestem gotów przyjąć prawdę, która może mnie zmienić, nawet jeśli nie wszystko z niej rozumiem?
➔ Czy moje poszukiwanie Boga przypomina bardziej debatę… czy słuchanie w nocy ciszy, która prowadzi do Światła?
➔ Czy ufam Bogu na tyle, by pozwolić Mu narodzić mnie na nowo – anōthen – z góry, z Ducha – nawet jeśli oznaczało-by to oddanie sterów mojego życia?
➔ Czy jestem w stanie oddać Bogu nie tylko to, co dobre i uporządkowane, ale także to, co niespełnione, zawiedzione, kruche?
➔ Czy umiałbym – jak Nikodem wobec Sanhedrynu – stanąć w obronie Jezusa, ryzykując własną reputację, miejsce wśród ludzi i poczucie bezpieczeństwa?
➔ Czy moja miłość do Jezusa wyraża się już nie tylko w słowach, ale także w decyzjach, czynach i ofierze?
Modlitwa
Panie,
pozwól mi być jak Nikodem –
nie tym, który już wie, ale tym, który się nie poddaje.
Pozwól mojej nadziei dojrzewać w pytaniu, w niepewności, w ciszy i wierności.
Kiedy przychodzę do Ciebie nocą, nie gardź moim szukaniem.
Niech mój gest, choć milczący, będzie znakiem miłości
nawet wtedy, gdy nic nie rozumiem.
Nikodemie, przyjacielu ciemności i światła, ucz mnie trwać, aż przyjdzie poranek.
Panie, przychodzę do Ciebie jak Nikodem – nocą. Nie po to, by osądzać, ale by słuchać i pytać: Jakże może się to stać?
W mroku moich niepewności i w ciszy, którą przynosi życie, szukam światła, którego nie potrafię jeszcze nazwać. Szumi we mnie wiatr Ducha – czasem ledwie wyczuwalny, czasem burzący moje schematy – ale Ty wiesz, dokąd on prowadzi.
Nie jestem gotów przyznawać się do Ciebie „na placach”, ale w ukryciu mojego serca rośnie coś, czego sam jeszcze nie rozumiem. Ziarno pytania, które we mnie zasiałeś, już nie pozwala zasnąć spokojnie. Czy to jest początek wiary? Czy to już nadzieja?
Boże, który rozświetlasz noc, jak słońce dla Naqdimona, Twoim cichym słowem rozjaśnij moją ciemność; Twoją łaską, która nie przymusza, ale zaprasza, by się narodzić na nowo.
Niech moje małe nadzieje – spełnienia, wpływu, bezpieczeństwa – ustąpią miejsca jednej, prawdziwej: być blisko Ciebie, choćby w cieniu, choćby po cichu, jak przy grobie, który pachnie aloesem i jeszcze niesie nadzieję pustego wnętrza.
Panie, daj mi odwagę Nikodema – nie tej, która krzyczy i walczy, ale tej, która kocha do końca. Która przychodzi, choć nie wszystko rozumie. Która trwa, choć się boi. Która milczy, ale nie odchodzi.
Nie każ mi być kimś, kim nie jestem. Pozwól mi być sobą – szukającym w ciemności, uczniem w ukryciu, który z czasem dojrzewa do miłości Ukrzyżowanego.
Ty nie odrzucasz mojej nocy, ale czynisz z niej drogę, na której rozbrzmiewa Twoje słowo: Trzeba się narodzić na nowo.
Panie, jeśli trzeba – uczyń mnie nowym. Jeśli trzeba – zabierz moją pewność, ale zostaw mi pytanie, które prowadzi do Ciebie. Pozwól mi wierzyć tak, jak potrafię – a Ty sam spraw, by moja wiara stała się kiedyś światłem dla innych.
Amen.