Duchowe pielgrzymowanie PPAG 2018

DZIEŃ 8 / OBDAROWANI UMIEJĘTNOŚCIĄ / KONFERENCJA

Witajcie moi Drodzy!
Jasna Góra coraz bliżej! Od domu naszej Matki dzieli nas zaledwie jeden dzień!
Ale zanim osiągniemy cel naszej duchowej wędrówki, powłóczymy się jeszcze po świecie. Zapnijcie pasy albo chociaż wyregulujcie sprzączki przy plecakach, bo dziś, na początek naszej konferencji, zabieram was do Wiednia!

 

Jest takie muzeum w Wiedniu, którego nazwa (jak to w języku niemieckim), jest tak skomplikowana, że podam ją z czystej przyzwoitości: mowa o Kunsthistorisches Museum [czyt. kunst-hystoryszes muzeum]. W jednej z ostatnich sal, kiedy zmachany widz nacieszy już oko autoportretami Rembrandta [czyt. rem-branta], jego oczom ukaże się arcydzieło malarstwa niderlandzkiego, o którym nie raz słyszeliście i nie raz widzieliście w różnych podręcznikach od polskiego – mowa o Wieży Babel pędzla Pietera Bruegla [czyt. pitera brełchla]. Ten średnich rozmiarów obraz od razu przyciąga oko widza, jak gdyby ktoś zamontował
w jego ramie jakiś tajemniczy magnez. Kiedy już przeciśniemy się przez mały tłum azjatyckich turystów z ich wiecznie błyskającymi aparatami, długaśnymi stickami [czyt. stikami] i śmiesznymi czapkami z daszkiem, naszym oczom ukaże się krajobraz, który trudno opisać kilkoma słowami. Niby to wielki plac budowy, niby wrze tu jak w ulu, ale jednocześnie delikatny błękit nieba i spokojne fale morza od razu kołyszą nasze zmysły strudzone kilkugodzinną wizytą w muzeum. Niby wieża, która zajmuje prawie całą powierzchnię obrazu, pnie się w górę, sięgając nieba, ale tak naprawdę nie wiesz, czy jest szersza, czy wyższa; niby jest symetryczna
i harmonijna, ale gdy przyjrzysz się bliżej, zobaczysz, że niektóre okna i wnęki burzą ten ład; niby ma łagodny beżowy kolor, ale jej wyższe, nieukończone jeszcze piętra, zioną czerwonymi trzewiami niczym przedsionek piekła.

Generalnie całość kompozycji wprawi Cię w pozytywny nastrój, wręcz podziw dla tego, czego może dokonać człowiek – ale wtedy przychodzi TO wrażenie. Mrugasz powiekami; dla pewności przecierasz oczy, ale owo wrażenie wcale nie chce ustąpić. Wreszcie przyznajesz przed samym sobą zdumiony – przecież ta wieża zapada się pod własnym ciężarem! Teraz dokładnie widzisz, jak cała konstrukcja przechyla się niebezpiecznie w lewo.

A zatem i tu, w Brueglowym [czyt. brełchlowym] obrazie, historia wieży Babel skończy się tak samo jak w Biblii. Ludzie chcieli udowodnić, że poradzą sobie sami bez Boga, ba! – pokażą, że sami są bogami! Oczywiście ich plan spalił na panewce, czego symbolem jest pomieszanie języków. Od tej pory ludzie nie potrafią porozumiewać się swobodnie i cóż zrobić – nie pójdziesz do kina na nowy hollywoodzki [czyt. holi-łudzki] film, jeśli nikt wcześniej nie wstawi weń polskich napisów.

Ponadto człowiek stracił umiejętność swobodnego komunikowania się ze światem. Właśnie to spokojne niebo z obrazu Bruegla, właśnie to niewzburzone morze, te cegły i kamienne bloki, te kępy traw, powrozy i klucz ptaków majaczący za wieżą Babel – to wszystko stało się człowiekowi obce. I niestety, nie tak łatwo obłaskawić świat na nowo. Próbowano na różne sposoby – Aztekowie składali słońcu ofiary z bijących serc, Cefeusz rzucił swoją córkę Andromedę na pożarcie potworowi Krakenowi, by ujarzmić gniew Posejdona, boga morza, a tubylcy z Oceanii po dziś dzień biją pokłony przed samolotami cargo [czyt. kargo] i ich białymi pilotami, wierząc, że to bóstwa powietrzne przywożące im w małych pakunkach żywność, leki i odzież. Od tysiącleci my, ludzie, boimy się natury, boimy się świata, jednocześnie tęskniąc do pięknych krajobrazów, do harmonii, do przyjaznego środowiska, do życia bez smogu, brudnej wody i gumy przyklejającej się do buta.

Papież Franciszek w encyklice Laudato si’ przypominał, że i ja,
i Ty, i drzewa, które właśnie mijasz, i ptaki, które przelatują nad naszymi głowami – wszyscy jesteśmy zbudowani z tych samych pierwiastków ziemi. Wszyscy jesteśmy częścią utkanej przez Boga szaty stworzenia. Franciszek przytacza piękne słowa patriarchy Bartłomieja: My, chrześcijanie, jesteśmy także powołani do „zaakceptowania świata jako sakramentu komunii (…)”.

Stosunek człowieka do natury to dopiero pierwszy element naszych dzisiejszych rozważań. Zanim powiem wprost, o jakim darze Ducha Świętego dziś mówimy, zabiorę was w jeszcze jedną podróż, tym razem filmową. Być może jesteście nałogowymi oglądaczami seriali, być może macie nawet konto na Netflixie [czyt. netfliksie] albo Showmaxie [czyt. szołmaksie] i być może też natrafiliście na serial The Good DoctorDobry Doktor. Przyznam, że po tych wszystkich intensywnych serialach, gdzie intryga goni intrygę, gdzie ludzie muszą ciągle uciekać przez zombi czy innymi zmutowanymi stworami – serial o dobrym doktorku jest naprawdę wytchnieniem.

Tytułowy bohater – doktor Shaun Murphy [czyt. szon merfi] – nie jest zwykłym, młodym lekarzem. Jest nadzwyczajnie bystry, stawia diagnozę po kilku sekundach, a jego pacjenci wychodzą cało
z najdziwniejszych chorób. Do tego Shaun zawsze mówi prawdę, nie lubi być dotykany i nie można stawiać mu za dużo pytań – Shaun bowiem ma autyzm.

I z tej racji, choć na Sali operacyjnej wiruje jak baletnica w Jeziorze Łabędzim, w realiach codziennego życia gubi się jak igła
w sianie. Nie wie, kiedy ktoś żartuje, a kiedy mówi poważnie, nie umie nawiązać bliskich relacji i często pada ofiarą manipulacji. Świat zewnętrzny jest dla niego zagadką nie do rozgryzienia. Na szczęście z pomocą przychodzi mu Lea, jego nowa sąsiadka, która akceptuje specyfikę Shauna i powoli oswaja go ze światem. Pokazuje mu, jak może się nim cieszyć, jak może czerpać zeń przyjemność oraz przestrzega go przed sytuacjami, w których świat będzie chciał go wykorzystać.

Kochani, ten świat, w który Lea wprowadza Shauna, to właśnie drugi element tego, o czym dziś chcę mówić. Dzisiejszy dar bowiem – dar umiejętności – uzdrawia naszą relację ze światem. Co rozumiemy przez pojęcie świat? Ano to niebo i morze z obrazu Bruegla i kamienie, z których budowano wieżę Babel i tę szatę stworzenia, o której mówił patriarcha Bartłomiej, ale też te wszystkie emocje, uczucia, relacje, które sprawiały doktorowi Shaunowi tyle problemu. Ojciec Anastasio Ballestrero pisał
w kontekście daru umiejętności tak: Zawsze ta sama, stara, powtarzająca się historia: stworzenie powołane przez Pana, aby było Jego przezroczem, staje się – przeciwnie – przesłoną odgraniczającą człowieka od samego Boga. Duch Święty zatem pomaga chrześcijaninowi spojrzeć na (…) [sprawy tego świata] w świetle Bożym. Człowiek poprzez dar umiejętności uczy się, jak poznawać ich głębię (…). Głoszą, że Bóg jest wielki, że jest dobry; stają się posłańcami Pana, zwiastują Go, objawiają. Dzięki owemu darowi umiejętności człowiek nie daje się już zafascynować pozorami, nie zatrzymuje się przy figurach rzeczy, które przemijają.

A zatem, świat przestaje być zasłoną utrudniającą kontakt z Bogiem, a staje się przezroczystą taflą, pozwalającą już tu na ziemi kosztować nieba. Chyba każdy z nas nieraz mógł zobaczyć we filmach (i tylko tam, taką mam nadzieję), czym jest lustro weneckie. Odgradza ono salę przesłuchań od ciemnego kantorka, w którym znajdują się śledczy i świadkowie jakiejś zbrodni. Przesłuchiwany podejrzany, spoglądając na to lustro, widzi tylko swoje odbicie. Ci po drugiej stronie zaś widzą podejrzanego jak na tacy.

Mój i Twój grzech zadziałał jak takie weneckie lustro – żyliśmy
z Panem Bogiem w harmonii, lecz teraz wiele spraw – nazwijmy je światem – oddziela nas od siebie. Świat jest naszym weneckim lustrem. Bóg widzi nas wyraźnie, a my, zamiast w rzeczach stworzonych widzieć blask Boga, widzimy tylko swoje własne odbicie – zupełnie jak Narcyz na znanym obrazie Caravaggia [czyt. kara-wadżja] wpatrzony w samego siebie. Stąd nasz egoizm, stąd nasze złe osądy, stąd nasze złe wykorzystywanie rzeczy – kradzieże, zbrodnie, przemysł pornograficzny, kłamstwa, niesprawiedliwość, chciwość, bieda, agresja, samookaleczenia… Wszystko, co nas otacza, co jest naszym światem, od ostrej żyletki po trudną relację z rodzicami – może nas blokować i zagłuszać prawdę o nas samych. 

I dlatego właśnie Duch Święty przychodzi z pomocą w postaci daru umiejętności – chce być światłem, które sprawi, że ujrzymy Boga po drugiej stronie lustra. Wyobraźcie sobie, jak szczęśliwe muszą być osoby obdarzone obficie darem umiejętności. Jak wszystko w ich duszy musi śpiewać, jak wszystko nakierowuje ich na Boga! Takimi oczyma niewątpliwie patrzyła na świat Maryja.
A przecież nie żyła pod jakimś kloszem – tak samo jak my i Ona doświadczała w swojej codzienności czyjejś agresji, obmowy, sprzeczki… Tak samo doskwierała Jej bieda, choroba, chłód albo upał. Świat i otaczający Ją ludzie wcale Jej nie rozpieszczali,
a jednak Ona każdą chwilę życia przeżywała jako zaproszenie do spotkania z Bogiem. Świat, nawet jeśli nie emanował kolorami tęczy, nigdy nie był dla Niej zasłoną.

Lubicie góry? Albo morze? Przypomnijcie sobie, jakie to uczucie wejść na szczyt i, jeszcze ziejąc po wysiłku, ogarnąć wzrokiem górską panoramę. Albo usiąść przed zapadnięciem zmierzchu na ciepłym, nadmorskim piasku ogrzanym lipcowym słońcem, które właśnie zaczyna zachodzić. Albo położyć się na tafli jeziora na plecach, obserwując błękitne niebo… Wtedy gdzieś w głębi serca czujemy, że ten cały świat nie może być dziełem przypadku, że on rzeczywiście jest stworzony przez Boga dla nas, abyśmy, jak mówi Księga Rodzaju, czynili sobie ziemię poddaną.

W tym miejscu znów przywołam słowa papieża Franciszka. W tej samej encyklice mówi on o swoim świętym imienniku, Franciszku z Asyżu, tak: Przeżywana przez św. Franciszka z Asyżu harmonia ze wszystkimi stworzeniami była interpretowana jako uzdrowienie tego zerwania [harmonii człowieka z Bogiem].

Kochani, gdybyśmy, tak jak św. Franciszek, pamiętali nieustannie, że nie jesteśmy Bogiem, a jedynie częścią szaty stworzenia – nawet, jeśli jego koroną – wtedy być może mniej byłoby pośród nas konfliktów, chciwości i niewierności.

Zastanów się dziś może jeszcze raz nad tym, z czego się spowiadasz. Zastanów się, czy dostrzegasz w sobie problem relacji Twojego wewnętrznego świata ze światem innych ludzi, ze światem,
w którym osadzone są wszystkie małe, ludzkie, wewnętrzne światy.

Może chciałbyś być mniej chciwy, mniej kłótliwa, bardziej wyrozumiała, bardziej przyjazny i ugodowy? Może chciałbyś mieć trochę więcej wolności od rzeczy i spraw, które Cię otaczają? Może, owszem, lubisz swoje życie, ale poza spaniem, jedzeniem, szkołą
i graniem w ce-esa chciałbyś doświadczać czegoś więcej? Może lubisz sobie poplotkować przy dobrej kawie, ale jesteś już zmęczona ciągłym ocenianiem ludzi, cudzym życiem i zazdroszczeniem, że ktoś ma od Ciebie lepiej?

Jeśli tak, dar umiejętności jest dla Ciebie. Jest w Ewangelii taka scena, kiedy do Jezusa przychodzi pewien bogaty młodzieniec. Ma on w życiu wszystkiego pod dostatkiem, jest szanowany, prowadzi się godnie. Ale ciągle mu czegoś brakuje. A Jezus daje mu taką radę: Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i pójdź za Mną! Gdyby dziś sam Jezus chciał przemówić do nas osobiście, rzekłby pewnie: Idź, proś Ducha Świętego o dar umiejętności, uwolnij się od swojego świata, a gdy już będziesz wolny, wtedy pójdź za Mną!

Ewangelia mówi, że bogaty młodzieniec odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. Choć nie wiemy, co się z nim potem stało, ja wierzę głęboko, że wrócił. I życzę Wam wszystkim, i sobie, byśmy dzięki darowi umiejętności potrafili patrzeć na świat jak na drogowskaz prowadzący do Boga. I byśmy byli młodzieńcami, którzy pomimo tego, że dużo posiadali, nie odeszli od Jezusa zasmuceni. Alleluja!

 

AUTOR KONFERENCJI PPAG 2018 OBDAROWANI: KS. MACIEJ JASIŃSKI