Duchowe pielgrzymowanie PPAG 2018

DZIEŃ 3 / OBDAROWANI BOJAŹNIĄ BOŻĄ / KONFERENCJA

Witajcie Kochani trzeciego dnia naszego pielgrzymowania!

Mam nadzieję, że wczorajszy dzień minął Wam bardzo dobrze,
i że dzięki Duchowi Świętemu w Waszym „duchowym krwiobiegu” popłynął dar mądrości 😉 Dziś zabieramy się za kolejny dar, również bardzo potrzebny wszystkich tym, którzy chcą autentycznie „oddychać Bogiem” na co dzień – dar bojaźni Bożej.

 

Na Waszym pielgrzymkowym szlaku na pewno już nie jeden raz mijaliście cmentarze. Zwykle mijamy je bez większego zastanowienia, no, może się pomodlimy za leżących tam zmarłych. Nie wiem, czy boicie się takich miejsc i czy macie na swoim koncie jakieś historie związane z nocną wizytą na cmentarzu, ale jedno jest pewne – cmentarz to nie jest miejsce, w którym większość
z nas chciałaby się znaleźć w nocy i to na dodatek samemu.

A tymczasem taka historia przydarzyła się pewnemu bohaterowi Pisma Świętego i od niego właśnie chciałbym zacząć naszą dzisiejszą konferencję. Otóż był sobie prorok Ezechiel, człowiek wybrany przez Boga do naprawdę wielkich rzeczy. Mamy w Biblii całą księgę noszącą jego imię, która opisuje to, jak Pan Bóg poruszał dzięki niemu ludzkie sumienia, nawracał serca i ofiarowywał przebaczenie.

I pewnego razu Bóg Jahwe zabrał Ezechiela na mrożącą krew
w żyłach wycieczkę. Kojarzycie tę serię filmów Zły zakręt, w których grupka wesołych przyjaciół jedzie sobie na biwak, nagle gubi drogę, wybiera złą trasę i wpada wprost w objęcia zmutowanych łowców-zabójców czekających na nich z ostrymi siekierami? Myślę, że tak mógł się czuć Ezechiel. Ale może zanim pójdziemy dalej, oddajmy głos Pismu Świętemu:

Potem spoczęła na mnie ręka Pana, i wyprowadził mnie On w duchu na zewnątrz, i postawił mnie pośród doliny. Była ona pełna kości. I polecił mi, abym przeszedł dokoła nich, i oto było ich na obszarze doliny bardzo wiele. Były one zupełnie wyschłe. I rzekł do mnie: „Synu człowieczy, czy kości te powrócą znowu do życia?” Odpowiedziałem: „Panie Boże, Ty to wiesz”. Wtedy rzekł On do mnie: „Prorokuj nad tymi kośćmi i mów do nich: «Wyschłe kości, słuchajcie słowa Pana!» Tak mówi Pan Bóg: Oto Ja wam daję ducha po to, abyście się stały żywe. Chcę was otoczyć ścięgnami i sprawić, byście obrosły ciałem, i przybrać was w skórę,
i dać wam ducha po to, abyście ożyły i poznały, że Ja jestem Pan”.
I prorokowałem, jak mi było polecone, a gdym prorokował, oto powstał szum i trzask, i kości jedna po drugiej zbliżały się do siebie. I patrzyłem, a oto powróciły ścięgna i wyrosło ciało, a skóra pokryła je z wierzchu, ale jeszcze nie było w nich ducha. I powiedział On do mnie: „Prorokuj do ducha, prorokuj, o synu człowieczy, i mów do ducha: Tak powiada Pan Bóg: Z czterech wiatrów przybądź, duchu, i powiej po tych pobitych, aby ożyli”. Wtedy prorokowałem tak, jak mi nakazał, i duch wstąpił w nich, a ożyli i stanęli na nogach – wojsko bardzo, bardzo wielkie. I rzekł do mnie: „Synu człowieczy, kości te to cały dom Izraela. Oto mówią oni: «Wyschły kości nasze, minęła nadzieja nasza, już po nas». Dlatego prorokuj i mów do nich: Tak mówi Pan Bóg: Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę
i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam mego ducha po to, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego, i poznacie, że Ja, Pan, to powiedziałem i wykonam” – wyrocznia Pana Boga.

Po lekturze tego fragmentu możecie pomyśleć: Ale o co chodzi? Czy wizyta w jakiejś dolinie to aż taki koszmar? Dla nas – ludzi przyzwyczajonych do przemocy, agresji, do widoku śmierci,
z którymi oswajają nas i telewizja, i strzelanki na komputerze,
i historia dwudziestowiecznych wojen – opowieść o dolinie kości to nic wielkiego. Ale dla Ezechiela, pobożnego Żyda, nie mogło być gorszego miejsca. Cmentarz. Góra wyschniętych kości. Dla mieszkańca Palestyny kontakt ze zwłokami powodował u niego całkowitą nieczystość rytualną. Dopóki nie przeszedł specjalnego obrzędu oczyszczenia, nie mógł mieć żadnego kontaktu z innymi ludźmi. A co gorsza, nie mógł mieć kontaktu z Bogiem – ten, kto stawał się nieczysty, tracił możliwość modlitwy. Ezechiel, przyjaciel Pana Boga, na pewno nie chciałby się tam znaleźć z własnej woli.

Ale przecież, jak czytamy, to Duch przeniósł go do tej doliny. Ezechiel poddaje się tej trudnej do zrozumienia woli Bożej i przemierza cmentarzysko, odkrywając coraz więcej kości. Następnie, zachęcony przez Boga, prorokuje nad nimi, ożywiając je. 

Kto by pomyślał, że cmentarz stanie się miejscem powstania do życia! Nas, chrześcijan, znających historię zmartwychwstania Jezusa, już to może aż tak nie dziwi. Ale w czasach Ezechiela ta wizja była absolutną nowością.

Z opowieści o Ezechielu płynie dla nas bardzo ważna lekcja. Niektórym z nas często zdarza się zakładać, że Duch Święty działa tylko w sercach ludzi pobożnych i dobrych, że Bóg obdarza łaskami tylko głęboko wierzących. Nieraz takie przeświadczenie jest w nas głęboko zakorzenione. Pamiętam pewną rozmowę z młodą dziewczyną, która miała ten problem, że była wobec siebie bardzo wymagająca – wszystko co robiła, musiało jej się udać perfekcyjnie, a każdy błąd, każdą słabość uważała za olbrzymią porażkę. Nie czuła się dobrze ze swoim życiem, była nieustannie spięta
i bardzo zmęczona samą sobą. Kiedy chwilę pogadaliśmy okazało się, że problem tkwił w jej relacji do własnego ojca – jej tato nigdy nie przyznał, że jest z niej dumny, nigdy nie powiedział, że ją kocha. Dlatego podświadomie liczyła, że jak uda jej się wszystko robić perfekcyjnie, to może wtedy zasłuży na miłość swojego ojca. A tymczasem zobaczmy, jak zupełnie inaczej działa Bóg – On sam przeniósł Ezechiela na cmentarzysko, na miejsce porażki, niedoskonałości, nieczystości i śmierci! Prorok sam z siebie by nie chciał tam iść, ale Bóg ma swój plan – chce mówić do tych wyschniętych kości, chce dać im na powrót życie.

Był taki czas, kiedy jeździłem z kolegą do więzienia, odwiedzając tamtejszych osadzonych. Oprócz rozmów o pogodzie, o klawiszach – który fajny, a który wredny; o wychowawcy – że znowu wlepił im kwita, czyli rodzaj kary za złe zachowanie, i o tym, że siedzą za niewinność, zdarzało się nieraz przemycić tematy dużo poważniejsze. Nie mogliśmy jeszcze wtedy sami spowiadać, dlatego zachęcaliśmy więźniów, żeby poprosili kapelana więzienia
o odwiedziny i sakrament pojednania. Bardzo często słyszeliśmy w odpowiedzi: I co, powiem mu moje grzechy i nagle Bóg mi przebaczy? Tego, co zrobiłem, nie da się przebaczyć, Bóg mnie nie chce znać i nic tego nie zmieni. Ci ludzie zupełnie nie wierzyli
w to, że Bóg może być dostępny dla ludzi żyjących w potwornych grzechach. Myśleli, że tylko dobrzy, poukładani ludzie mogą się modlić i mieć z Nim dobry kontakt.

Być może wśród Was są też tacy, którzy już dawno nie byli
u spowiedzi. Może baliście się samego wyznania swoich grzechów, może mieliście jakieś negatywne doświadczenia podczas ostatniej wizyty w konfesjonale, a może nie potraficie zerwać
z konkretnym grzechem. W każdym razie – sytuacja mojego grzechu, sytuacja jakiegoś mojego wielkiego smutku, zmartwienia – to jest właśnie mój cmentarz. I pomimo że jest mi niefajnie, pomimo że nie mogę nazwać siebie świętym za życia, to Bóg ze mnie nie rezygnuje. On czeka już na mnie na moim cmentarzu, gotowy ożywić moje kości i tchnąć we mnie swojego ducha.

Dzisiejszy dzień to także dzień rachunku sumienia, czas pokuty, by jutro każdy z nas mógł w pełni przygotowany przystąpić do sakramentu spowiedzi. Weź sobie do serca słowa z Księgi Ezechiela, jeśli trzeba – wróć do nich jeszcze, przeczytaj je ponownie, byś usłyszał, usłyszała, że to Twoje kości chce ożywić Bóg, że to w Twoje życie chce tchnąć swojego Ducha! Dziś każdy z nas, jeśli chce dobrze przeżyć ten dzień, musi odwiedzić swoje własne cmentarzysko grzechów i win – nawet, jeśli to nie będzie łatwa podróż.

Duch Święty, chcąc przyjść do nas ze swoim przebaczeniem i odpuszczeniem grzechów, jednocześnie, przez dar bojaźni Bożej, pozwala nam dostrzec przepaść między Bogiem a nami. Brzmi to dziwnie – cały czas mówimy, że Bóg jest blisko nas, a tu nagle przepaść? Kojarzy mi się tutaj opowieść z życia pewnego chłopaka – może zmieńmy jego imię na Marek. Mając siedemnaście lat, oznajmił rodzicom, że tylko czeka, aż osiągnie pełnoletniość
i wtedy od razu wynosi się z domu, bo już nie może wytrzymać tego, że ciągle narzucane są mu jakieś obowiązki – a to posprzątać pokój, a to chodzić do szkoły, a to wrócić o ustalonej porze do domu. Niestety, okazało się, że to nie tylko szczeniackie gadanie
i rzeczywiście tydzień po swojej osiemnastce wyniósł się z domu, zatrzymując się w większym mieście u starszego kolegi. Dla rodziców to był duży szok, ale zachowali spokój – czuli, że bunt szybko się skończy. Rzeczywiście, po kilku dniach, kiedy skończyły się pieniądze, nasz bohater niczym syn marnotrawny wrócił z podkulonym ogonem do domu.

Marek zobaczył tę przepaść – wielką dziurę ziejącą między tym, jak sobie wyobrażał dorosłe życie a tym jak ono wygląda naprawdę. Takie doświadczenie własnej niemocy, własnych ograniczeń jest bardzo ważne także w relacji z Panem Bogiem. On jest Stwórcą; ja jestem tylko Jego stworzeniem. Między Nim a mną jest ogromna przepaść. 

Co by się stało, gdybyśmy w naszym życiu w porę nie zobaczyli tej przepaści? Ano spadlibyśmy w dół, tak jak w dół spadł Szatan, odrzucając Boga i stając się żałosną karykaturą Stwórcy. Za każdym razem, kiedy chcemy przesunąć Pana Boga z pierwszego miejsca i samemu stanąć na podium – popełniamy grzech pychy, czyli rzucamy się w przepaść.

Bojaźń Boża wyzwala w nas pragnienie Boga. Dzięki temu darowi chcemy, by Pan Bóg był naszym parasolem, by ukrył nas w swoich dłoniach i chronił przed każdym złem, które przynosi świat. Duch Święty może sprawić, że będziemy ufać bardziej Jemu niż samym sobie – że będziemy świadomi tego, że każdy, nawet święty człowiek, może upaść, popełnić grzech, a tylko Bóg pozostaje niezmienną Miłością. Osoby, które nie mają w sobie tego daru, są bardzo samotne. Mogą mieć duże grono przyjaciół, mogą mieć kochającą rodzinę, ale w głębi serca są rozpaczliwie same. Bo nasze serca zna tylko Bóg. Nieraz zakochani kupują sobie wisiorki
z przełamanym na pół sercem i mówią: tylko on, tylko ona ma klucz do mojego serca. Ale tak naprawdę żaden człowiek nie może poznać serca drugiej osoby. Nie może wniknąć w jej myśli. Nie może doświadczyć identycznych uczuć, bo one zawsze są mieszaniną wielu emocji i wspomnień.

Przyjrzyjmy się życiu Maryi – choć otoczona była tak świętymi ludźmi jak Jej rodzice – święci Joachim i Anna, i Jej mąż – święty Józef, to jednak nikt nie potrafił do końca zrozumieć tajemnicy, która się dokonała podczas spotkania z archaniołem. Józef chciał Ją nawet oddalić po kryjomu, aby ludzie z wioski nie zlinczowali Jej za rzekomą zdradę męża. Do tego słowa Symeona w świątyni – Matka Boża trzyma na ręce małego Jezusa, swoje największe szczęście, a starzec przepowiada, że Jej duszę przeniknie miecz. Maryja, pełna Ducha Świętego, widziała więcej, rozumiała więcej, lecz także dzięki Duchowi Świętemu bardziej odczuwała Boga
w sercu – nie była samotna. Każdy człowiek na jej miejscu czułby się niezrozumiany, odepchnięty, fałszywie oskarżony, wepchnięty w sytuację, o którą wcale się nie prosił. A Ona pozostawała cały czas nadal otwarta na wszystko, co przynosiło życie, a wszystkie sprawy pokornie zachowywała w swoim sercu.

A zatem, mam do Ciebie małą prośbę: Wyobraź sobie dziś swoje serce. Być może od razu pomyślisz o wszystkich ludziach, których kochasz, których w tym sercu nosisz. Ale dziś musisz ich zostawić i zejść głębiej, aż na samo dno. Tam czeka na Ciebie tylko Bóg. Czujesz, że między Tobą a Nim jest nieskończenie wielka różnica, widzisz także wyschnięte kości, czyli te sprawy w Twoim życiu, których jeszcze Mu nie oddałeś – ale to wszystko Cię nie przeraża – On jest kochającym olbrzymem uśmiechającym się do Ciebie,
a ty jesteś małym krasnalem chowającym się w Jego wielkich, miękkich i ciepłych dłoniach. Jeśli teraz uśmiechasz się w duchu, to znak, że wiesz, czym jest dar bojaźni Bożej.

AUTOR KONFERENCJI PPAG 2018 OBDAROWANI: KS. MACIEJ JASIŃSKI