Duchowe pielgrzymowanie PPAG 2018

DZIEŃ 2 / OBDAROWANI MĄDROŚCIĄ / KONFERENCJA

Witajcie Kochani! 

Pamiętacie, jak wczoraj mówiłem o tym, że Duch Święty nawiedza nas najmocniej w momentach, kiedy tracimy kontrolę i kiedy jesteśmy najbardziej skołowani? Tak też było z Maryją – archanioł Gabriel chyba nie mógł bardziej zbić Jej z tropu niż przez ogłoszenie, że będzie Matką Boga. A jednak, właśnie wtedy dokonało się pod Jej sercem Poczęcie Jezusa.

 

A więc posłuchajcie tego: dziś rano, otwierając pierwszą z mądrych książek o Duchu Świętym, między pierwszym łykiem kawy a pierwszym gryzem ciastka owsianego natrafiłem na wspaniałe słowa kardynała Suenensa. Pisał on tak: Duch [Święty] (…) chce, żeby chrześcijanie każdego ranka wyruszali na nowo w podróż, zabierając jak najmniej bagażu (…). Nie możemy się obawiać nieznanych dróg Boga, ani odnowy potrzebnej do tego, by Kościół pozostał młody. 

Czy mogłem trafić na lepsze wprowadzenie do naszej kolejnej konferencji…? Przecież o to właśnie chodzi – byśmy nasz pielgrzymkowy szlak potraktowali jako wybicie z rytmu codzienności! Żebyśmy mogli poznać lepiej siebie i Pana Boga musimy przestawić się na trochę inne tory. Nawet jeśli ktoś pielgrzymuje już któryś raz z kolei, wie doskonale, że każda pielgrzymka jest inna
i każdego roku potrafi nas zaskakiwać. Ważne, by w naszą duchową podróż zabrać jak najmniej bagażu. Co to znaczy? Mówiliśmy wczoraj o tym, że często rozwiązań naszych problemów szukamy poza nami, na zewnątrz – marzymy o lepszej pracy, lepszym mężu, o ojcu, który nie byłby alkoholikiem albo w ogóle, żeby po prostu był… To są właśnie nasze bagaże. Kiedy zbyt koncentrujemy się na tym, na co nie mamy wpływu – sami wrzucamy sobie do plecaka ciężkie kamloty, które potem niestety musimy dźwigać.

Na szczęście kolejne dni pielgrzymki pomogą nam w tym, byśmy po drodze wyrzucali te kamienie do rowu i z coraz mniejszym garbem szli w stronę Jasnej Góry. 

Zapewne każdy w Was ma już na szyi pielgrzymkowy identyfikator. Spójrzcie na wypisane na nim tegoroczne hasło: „obDARowani”. Mam nadzieję, że czujecie się choć trochę obdarowani przez Boga. Jeśli nie, mamy cały tydzień na to, by to zmienić. Jeśli tak, będziemy pracować nad tym, byście byli jeszcze bardziej tego świadomi.

A wszystko zaczyna się od Ducha Świętego. To On jest pierwszym darem. Kojarzycie amerykańskie filmy, w których z wielkiego, piętrowego tortu przewiązanego kokardką wyskakuje nagle szczerząca zęby urocza pani, także przewiązana kokardką? Choć to wyjątkowo głupi przykład, podobnie jest z Duchem Świętym – On jest zarówno prezentem-niespodzianką wyskakującą z tortu, jak i kimś, kto tę niespodziankę przygotował.

Od razu trzeba powiedzieć, że Duch Święty jest bardzo tajemniczą Osobą Trójcy Świętej. W „Katechizmie Kościoła Katolickiego”, czyli w księdze, która odpowiada na wszystkie najważniejsze pytania nurtujące chrześcijanina, aż pięćdziesiąt pięć stron poświęconych jest Jezusowi; trzydzieści siedem Bogu Ojcu, a Duchowi Świętemu – tylko dwanaście. To pokazuje, jak niewiele o Nim wiemy, jak bardzo wymyka się umysłom ludzkim, chcącym mieć wszystko ładnie opisane, skatalogowane i najlepiej jeszcze zebrane
w tabelce.

Ale tak właśnie powinno być. Duch Święty objawia nam prawdę
o Bogu Ojcu, o Jezusie, ale o sobie samym milczy. Ducha poznajemy w działaniu, w ruchu. Dzięki niemu możemy usłyszeć Słowo Boże, ale Jego samego nie słyszymy. Możemy poczuć Jego obecność, ale nie wiemy do końca, gdzie On jest. Dzięki Niemu potrafimy się modlić, potrafimy żyć, potrafimy kochać. Dzięki Niemu Maryja mogła stać się Matką Jezusa i naszą Matką, i Przyjaciółką.

Kojarzycie reklamę czekolady Milka, w której krowa w fioletowe łaty dyskretnie sprawia, że ludzie stają się dla siebie dobrzy? Tutaj mućka trąci czyjąś rękę, by połączyła się z inną ręką, tam popchnie kogoś swoim wielkim łbem, by wpadł w objęcia drugiej osoby – to jest właśnie działanie Ducha Świętego – nie widzimy Go, ale wszystko co dobre, jest Jego darem.

No właśnie, darem. Z Darami Ducha Świętego mamy do czynienia podczas przygotowań do przyjęcia bierzmowania – wtedy uczymy się, że jest ich siedem. W tamtym okresie mogliśmy ich nie lubić; może nawet wkładaliśmy je do jednego wora z wzorami z matematyki, z listą słówek na sprawdzian z angielskiego czy z datami
z historii, czyli z rzeczami, których należy się wykuć i przy pierwszej okazji zapomnieć. Jednak podczas tej pielgrzymki odkryjemy, że dary Ducha Świętego to naprawdę niezwykła, a jednocześnie zwyczajna sprawa, dzięki której na co dzień odbieramy od Pana Boga potężną dawkę pozytywnej energii.

Dziś bierzemy na warsztat pierwszy z darów, czyli mądrość. Pomimo tej nazwy, w mądrości wcale nie chodzi o bycie inteligentnym, obeznanym we wszystkich tematach itd. Dar mądrości jest dla naszego życia tym, czym serce dla ciała – sprawia, że nasz „duchowy krwiobieg” działa bez zarzutu, rozprowadzając potrzebną nam łaskę na wszystkie dziedziny życia.

Myślę, że pomocą w zrozumieniu daru mądrości może być dla nas jeden z mitów greckich. Otóż na jednej ze słonecznych, skalistych wysp żył pewien wspaniały rzeźbiarz o imieniu Pigmalion. Jego dzieła były tak wspaniałe, że do jego pracowni ściągały całe rzesze innych artystów oraz zwykłych zjadaczy chleba chcących podziwiać to, do czego zdolny jest człowiek obdarzony jego talentem. Jednak Pigmalion wcale nie osiągnął jeszcze szczytu swoich możliwości; z każdym dniem stawał się coraz lepszy. Wreszcie przyszedł dzień, kiedy spod jego dłuta wyszła rzeźba tak piękna, że nawet on sam stanął oniemiały z zachwytu. Jedno spojrzenie
w marmurowe oczy posągowej kobiety wystarczyły, by zrozumiał, że już nigdy nie stworzy niczego równie pięknego. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, Pigmalion zakochał się w kamiennej statui i nadał jej imię: Galatea. Od tego dnia artysta coraz bardziej tracił kontakt z rzeczywistością oczarowany swoją piękną Galateą i pogrążał się w wielkim smutku, gdyż posąg nie mógł odwzajemnić jego uczuć. Bogini miłości, Afrodyta, widząc niemal oszalałego z rozpaczy Pigmaliona, postanowiła zlitować się nad nim
i ożywiła statuę. Tak oto, dzięki boskiej interwencji, Pigmalion
i Galatea mogli stać się prawdziwą kochającą się parą.

Bez daru mądrości bylibyśmy kamienną Galateą. Nasze zmysły, gesty, myśli pozostałyby nieczułe i zimne, pozbawione celu.
A przecież to, że istniejemy, nie jest przypadkiem! Nasze życie ma cel – tak jak Pigmalion Galateę, tak nas stworzył Bóg do tego, byśmy kochali! Dzięki mądrości potrafimy odkryć to nasze powołanie. Duch Święty przez dar mądrości sprawia, że widzimy, słyszymy, myślimy i czujemy – będąc przepełnionymi miłością: Widząc nasze odbicie w lustrze, kochamy. Patrząc na drugiego człowieka, kochamy. Słysząc głos przyjaciółki w telefonie, kochamy. Śmiejąc się z dobrego kawału kolegi, kochamy. Nalewając siostrze pielgrzymkowej zupę, kochamy. Spowiadając się, kochamy. Płacząc, kochamy. Zasypiając, kochamy. Modląc się, kochamy.

Nie wiem, czy tak jak ja też macie ten zwyczaj marnotrawienia czasu na przeglądanie głupich filmików na YouTubie [czyt. ju-tjubie]. Choć przeważnie zatrzymuję się na śmiesznych kotach, zabawnych wypadkach, epickich sondach ulicznych czy wpadkach w telewizji, to jednak co jakiś czas udaje mi się trafić na jakąś perełkę. Jedną z nich był film pokazujący człowieka niewidomego. Zakładano mu właśnie specjalne okulary, dzięki którym miał zobaczyć świat po raz pierwszy w życiu. Sceneria była zupełnie codzienna – trawnik, brzeg jeziora, drzewa, kilka kwiatów, ulica.
I kiedy ten człowiek, już w okularach, otworzył oczy, najpierw wyglądał na zupełnie przerażonego. Sekundę później, zbijając wszystkich towarzyszących mu przyjaciół z tropu, zaczął potwornie szlochać. Robił małe kroki i co chwilę wskazywał na coś palcem i pytał: A więc to jest kolor zielony? Czy te kwiaty są czerwone? O Boże, zupełnie inaczej je sobie wyobrażałem! Obejrzyjcie sobie kiedyś podobny filmik – wzruszenie gwarantowane.

Dlaczego o tym wspomniałem? Bo ilekroć dociera do mnie jakaś przejmująca mnie myśl, ilekroć dostrzegam w swoim postępowaniu jakiś nowy motyw, jakąś prawdę o sobie samym, ilekroć
w moje serce wbija się jak igła jakiś werset z Pisma Świętego – tylekroć czuję się jak ten niewidomy facet, który odzyskał wzrok. 

Nasze oczy zwykle są jakby na uwięzi. Czy masz tak nieraz, że patrzysz na świat, na ludzi i widzisz tylko brzydotę i przeciętność? Że patrzysz na ludzi dookoła siebie i widzisz tylko ich podłe, obłudne twarze gotowe Cię zranić przy najlepszej okazji? Że obojętnie, co by ktoś do Ciebie nie powiedział, Ty już wiesz, że to było złośliwe i doszukujesz się drugiego dna? Tak samo jest z innymi naszymi zmysłami, z naszym umysłem, z uczuciami – bez daru mądrości są na uwięzi.

Przyznam się Wam do pewnej swojej słabości. Otóż kiedy jako świeżo upieczony ksiądz opuściłem mury seminarium i trafiłem do parafii, trudno było mi przyzwyczaić się do niektórych zupełnie normalnych rzeczy. Podam jeden przykład: Wybija siedemnasta trzydzieści, a ja biorę pod pachę swój brewiarz – taki modlitewnik kapłański – i idę do kościoła, żeby posłuchać spowiedzi. Siadam
w wygodnym konfesjonale, włączam matę podgrzewającą wiadomą część ciała i nastawiam się na to, że pierwszy człowiek przyjdzie do kościoła dopiero za jakieś dziesięć minut, więc spokojnie zdążę pomodlić się z brewiarza i będzie ogólnie miło. 

Nagle słyszę ten dźwięk. Najpierw chrobot, jakby całe stado korników sprzysięgło się, żeby zdążyć z pożarciem wszystkich ławek w kościele jeszcze przed wieczorną Mszą świętą. Potem sapanie, jak gdyby ktoś zaczął recytować fragment Lokomotywy Tuwima. Potem stuk, stuk, stuk. Już wiem, co jest źródłem dźwięku. To pewna starsza pani, skądinąd bardzo sympatyczna, przekracza próg kościoła wraz ze swoją laską – stąd to chrobotanie, kiedy tarła nią o drzwi przy wchodzeniu. Następuje faza druga: gramolenie się do ławki; a ja już wiem, że swojego brewiarza nie odmówię. Zanim zajmuje swoje ulubione miejsce – od którego innym wara! – łypie na mnie szybko, wysyłając sygnał, że chodzi jej po głowie pójście do spowiedzi. Nie wstaje jednak, tylko co jakiś czas odwraca się w moją stronę niczym żywy tachograf odmierzający, czy aby nie za krótko oferuję swoją posługę spowiednika. Nagle spada jej kula. Potem szelest różańca. Pociąganie nosem. Kaszel. Znowu łypanie. A ja jestem rozdrażniony już do swoich granic, myśląc: No chodźże już, kobieto, do tej spowiedzi albo daj mi odmówić brewiarz! Ktoś spoglądający na mnie z zewnątrz powiedziałby – jaki pobożny ksiądz, jaki rozmodlony w tym konfesjonale! Oczy zamknięte, usta zaciśnięte – taki skupiony! A ja po prostu walczyłem, żeby komentarz do tej sytuacji rodzący się w mojej głowie nigdy nie opuścił moich ust.

Zobaczcie, jak taka prozaiczna rzecz potrafi wytrącić z równowagi. A przecież ja tam siedziałem w konfesjonale nie po to, by się pomodlić brewiarzem, ale żeby służyć odpuszczaniem grzechów. To spowiadanie ludzi, a nie odmawianie psalmów, miało być wtedy moją modlitwą. Na szczęście dość szybko porozmawiałem sobie na ten temat z Duchem Świętym i prosiłem, żeby coś na to poradził. I poradził. Przyszedł w darze mądrości.

Kochani, mam nadzieję, że nie oceniliście mnie za szybko po tej historii. Bo pozwólcie, że teraz to samo wydarzenie opowiem
z perspektywy człowieka, który otrzymał w tej konkretnej sprawie od Ducha Świętego nowy wzrok. 

A zatem: Siedzę sobie pewnego dnia w konfesjonale, otwieram brewiarz i słyszę znajomy dźwięk. To pani Krysia stuka swoją laską, mocując się z drzwiami. Zawsze pierwsza w kościele. Podziwiam ją za to, bo żeby zajść o tej porze, musi wychodzić z domu zaraz po piątej. Zanim siada na swoim ulubionym miejscu, aby zatopić się w modlitwie, spogląda na mnie życzliwie: nieraz chce mnie po prostu pozdrowić jak sąsiad sąsiada i zobaczyć czy jestem, czy wszystko gra. A nieraz przychodzi dzień jej spowiedzi. Nigdy nie idzie do niej z marszu, zawsze się najpierw przygotuje, odmówi Różaniec, pewnie pomodli się też za mnie. Jak dobrze, że mam takich parafian wokół siebie!

Tak oto, dzięki Duchowi Świętemu, w mojej prozie życia z kamiennej Galatei bez serca stałem się człowiekiem zdolnym do miłości. 

Możemy tylko życzyć sobie i modlić się o to, by nasze spojrzenie na świat było tak samo mądre jak spojrzenie Matki Bożej. Bardzo lubię czytać relacje z objawień Maryjnych, a szczególnie słowa, jakie Matka Boża kierowała do poszczególnych wizjonerów. Rok temu obchodziliśmy okrągłą rocznicę objawień fatimskich. Choć treść tych wizji nieraz jest przerażająca, uderza miłość, jaka bije ze słów Pani Fatimskiej. Nawet napomnienie grzeszników i wizja piekła nie burzą tego wrażenia pokoju i zaufania planom Bożym. Tak właśnie wyobrażam sobie osobę przepełnioną mądrością: postawą, gestem, słowem – wszystkim świadczy, że powołana jest do miłości.

Spoglądam cały czas na stos książek obok mnie i zastanawiam się, czy aby nie za mało tutaj cytatów z Katechizmu, z encyklik papieskich, z klasyków duchowości. Ale potem przypominają mi się słowa kardynała Suenensa, od których zacząłem: Duch chce, byśmy każdego ranka ruszali w drogę z jak najmniejszym bagażem. A zatem dziś będzie bez cytatów z wielkich mistrzów. Na nie przyjdzie jeszcze pora. Dziś Duch powiał tak, jak zechciał, a ja mam nadzieję, że także w Waszych sercach drgnęła jakaś nuta. Życzę Wam pięknego, Bożego dnia! Szepnijcie Matce Bożej, że chcielibyście wyrzucić do rowu ze swoich plecaków te wszystkie ciężkie kamienie, które niepotrzebnie obciążają waszego ducha. Spoglądajcie na świat Bożymi oczami, tak jak patrzyła na niego Maryja, i proście, by Duch Święty przyszedł do Was z darem mądrości!

 

AUTOR KONFERENCJI PPAG 2018 OBDAROWANI: KS. MACIEJ JASIŃSKI